Uchwalona przez poprzedni parlament ogromnym nakładem pracy ustawa o OZE nie wejdzie w życie. Rząd PiS opracuje swoją. Zielone certyfikaty zostaną, być może będą też aukcje, ale osobne dla każdego „koszyka” technologii. Do łask wróci współspalanie węgla i biomasy. Prace nad nowymi przepisami potoczą się ekspresowo.
WysokieNapiecie.pl poznało zamiary resortu energii w sprawie odnawialnych źródeł energii. Potwierdził je nam wysoko postawiony urzędnik resortu odpowiedzialnego za energetykę.
Tzw. ustawa odległościowa, która praktycznie wyeliminuje możliwość budowy nowych wiatraków na lądzie jest dopiero wstępem do dalszych działań.
Ze wypowiedzi wiceministra energii Andrzeja Piotrowskiego na posiedzeniu sejmowej komisji energii i skarbu jasno wynika, że obecny rząd wiatraków nie nosi w sercu i nie będzie ich wspierał. – Inne źródła są bardziej stabilne i generują więcej miejsc pracy – tłumaczył Piotrowski. Wsparcie ma być kierowane przede wszystkim do tych źródeł, które tworzą wartość dodaną dla gospodarki.
Jaki jest plan?Prace nad nowymi przepisami mają przyjąć iście ekspresowe tempo. Z naszych ustaleń wynika, że projekt nowelizacji może być gotowy już przed końcem kwietnia. Cała procedura legislacyjna, wraz z podpisem prezydenta, musi zakończyć się przed końcem czerwca.
Resort energii chce pozostać przy „starym” systemie certyfikatów, nie uruchamiając w ogóle aukcji zaplanowanych w ustawie o OZE, ale nie bardzo wiadomo jak to będzie w szczegółach wyglądać. Jak tłumaczy nam źródło rządowe, być może nie da się uniknąć aukcji, ale inaczej skonstruowanych. Rząd uważa bowiem, że nad obecnym systemem trudno zapanować. Aukcje mogą być więc osobne dla „koszyków” czyli po prostu konkretnych technologii.
W grę wchodzi przede wszystkim współspalanie. Piotrowski na posiedzeniu komisji w pełni zrehabilitował technologię, którą poprzedni rząd uznał za schyłkową i nie rokującą nadziei na postęp technologiczny. Uchwaloną w 2015 r. ustawą obniżono od stycznia więc wartość wsparcia dla współspalania – z jednego zielonego certyfikatu na 1Mwh prądu do pół certyfikatu, co sprawiło, że współspalanie spadło praktycznie do zera.
– Chcę gorąco zaprotestować przeciw tezie, że współspalanie to błędna ścieżka, to jest jakiś mit (…). Jest to równoprawna metoda OZE, w tej chwili nowe instalacje dwie osobne ścieżki, rownoprawna metoda OZE, w przypadku polskiej gospodarki ma ona głęboki sens, w tych granicach w jakich mamy biomasę powinniśmy z niej korzystać.
Dodał, że „musimy sobie poradzić” z importem biomasy.
Ale czy to oznacza, że rząd przywróci jeden certyfikat za 1 Mwh wyprodukowany we współspalaniu? –Jeszcze nie wiadomo, zależy to od szczegółowych rozwiązań – zastrzega nasz rozmówca.
Oprócz współspalania „konikiem” będą także biogazownie. Raczej nie jest przewidziany osobny program rozwoju fotowoltaiki, która w związku z tym nie zmieści się w „koszyku” wspieranych technologii. Ale może skorzystać z kolejnego przygotowanego elementu, z którym resort energii wiąże duże nadzieje – tzw. klastrów energetycznych, które korzystałyby z wsparcia inwestycyjnego z programów operacyjnych UE. Na poziomie poszczególnych gmin można by integrować OZE, mikrogenerację, współspalanie i kogenerację. Zdaniem resortu energii wypełnienie 15 proc. celu OZE do 2020 r. nie jest zagrożone.
Piotrowski z dużym sceptycyzmem patrzy też na unię energetyczną i konstruowany przez Komisję Europejską nowy model rynku energii, w którym OZE mają odgrywać kluczową rolę.
– Od czasu jak uczono mnie komunizmu, nie widziałem koncepcji bardziej oderwanej od rzeczywistość do momentu aż zobaczyłem wspólną politykę energetyczną UE. To się opiera na założeniu, że gdzieś w danym momencie wieje wiatr i zupełnie możemy zaniedbać, że jeszcze trzeba tę energię dostarczyć tam gdzie jest potrzebna. Nadal Europa jest w pewnym sensie zbiorem egoistycznych państw, które przede wszystkim obsługują siebie, nasz głos wcale nie będzie najgłośniejszy w UE jeśli zabrakłoby prądu.
Zarzucił też Brukseli „kompletny brak myślenia rynkowego, problemy mentalne, problemy techniczne, problemy braku rozumienia podstaw ekonomii w zakresie energetyki i bardzo silne lobby ludzi, którzy dogmatycznie lansują politykę dekarbonizacji, nie biorąc pod uwagę, że dwutlenek węgla można neutralizować i zagospodarować”.
Ale resort energii zdaje sobie sprawę, że jakoś trzeba będzie unijną żabę energetyczną przełknąć. „Jesteśmy członkiem UE, musimy być komponentem UE, staramy się ją moderować” – wyjaśnił Piotrowski.
Problem polega na tym, że w Brukseli to polski rząd będzie petentem, bo ma bardzo dużo do załatwienia w sprawie energetyki, a sojuszników do wsparcia węgla praktycznie żadnych. Argumentami, że brukselski model rynku energii przypomina komunizm, naprawdę trudno będzie przekonać zachodnich partnerów, którzy relikty tego ustroju mogą raczej zobaczyć w polskim górnictwie.
Bardzo trudno będzie też ściągnąć inwestycje w sektor OZE, jeśli rząd nie zagwarantuje przedsiębiorstwom stabilnych przepisów, obowiązujących dłużej niż jedna kadencja Sejmu i dających prawa nabyte, których można w razie czego bronić w sądach.
Bo polityka państwa wobec inwestorów nie może wyglądać jak działania Stanisława Anioła z serialu „Alternatywy 4”.
W jednym odcinku Anioł ogłasza, że lokatorzy mają stworzyć kabaret.
W kolejnym obwieszcza: „Nie bedzie kabaretu, bedzie chór”.
Zaś w następnym: „Nie bedzie chóru, bedzie balet…. „.