Spis treści
Sejm powinien wkrótce przyjąć ustawę ograniczającą budowę farm wiatrowych. Ministerstwo Środowiska rozpoczyna tymczasem prace nad ustawą, która może ograniczyć budowę biogazowni. Protesty społeczne budzi także budowa farm fotowoltaicznych, elektrowni atomowych, elektrowni węglowych, odkrywek węgla, elektrowni wodnych, a także produkcja i spalanie biomasy oraz biopaliw.
Wiatraki
Posłów i rząd czeka ciężka praca. Po wieloletnich protestach grup sprzeciwiających się budowie farm wiatrowych w okolicach ich domów, w ekspresowym tempie przyjmowana jest tzw. ustawa antywiatrakowa, której celem jest znaczne odsunięcie tego typu inwestycji od zabudowań mieszkalnych. Zdaniem inwestorów ustawa de facto zablokuje energetykę wiatrową na lądzie w naszym kraju. Zdania posłów i Ministerstwa Energii w tej sprawie nie ma.
Biogazownie, spalarnie odpadów, wytwórnie biopaliw…
To prawdopodobnie jednak początek ograniczeń inwestycyjnych, mających chronić lokalne społeczności. Kolejny projekt – tzw. ustawy antyodorowej – nad którą poprzedni rząd bezskutecznie pracował przez kilka lat, ma się wkrótce pojawić. Ministerstwo Środowiska chce zakończyć prace nad projektem ustawy o przeciwdziałaniu uciążliwości zapachowej do końca roku.
Nowe przepisy mają być wymierzone głównie w emitujące uciążliwe zapachy sektory: rolnictwa, przetwórstwa spożywczego, zagospodarowania i utylizacji odpadów oraz oczyszczania ścieków.
Przepisy mogą zatem istotnie ograniczyć możliwości budowy: biogazowni rolniczych, biogazowni wysypiskowych, biogazowni przy oczyszczalniach ścieków, spalarni odpadów, czy wytwórni biopaliw. Co prawda biogazownie mogą ograniczać emisje odoru do atmosfery, ale zdarzają się wypadki, w których biogazownie rolnicze dodatkowo emitują go na obszarze, do tej pory wolnym od tego problemu. Stąd – podobnie jak w przypadku wiatraków – zawiązały się w Polsce społeczne komitety przeciwników takich inwestycji, wspierane także przez posłów PiS.
Farmy fotowoltaiczne, łupki, kopalnie oraz elektrownie węglowe, atomowe i wodne
Podobne komitety zawiązują się już dla walki przeciwko budowie farm słonecznych (bo szpecą). Od lat organizacje społeczne i samorządy walczą także przeciwko budowie odkrywek węgla brunatnego (bo szpecą, zanieczyszczają i wymagają wysiedleń), elektrowniom węglowym (bo zanieczyszczają) i atomowym (grożą skażeniem radioaktywnym) oraz wodnym (szkodzą rybom i zmieniają lokalny ekosystem). Ekolodzy, a nawet inicjatywa STOP wiatrakom, przestrzegają także przed rozwojem energetyki opartej na biomasie (bo prowadzi do deforestacji oraz konkuruje z produkcją żywności i przemysłem meblarskim), oraz produkcją biopaliw (bo konkuruje z produkcją żywności i szkodzi silnikom). Sprzeciw lokalnych społeczności budzą także poszukiwania ropy i gazu, zwłaszcza gazu łupkowego (bo grożą skażeniem).
Protestów nie uniknęły także morskie elektrownie wiatrowe (bo szpecą). W efekcie sprzeciwu samorządów polskie prawo zabrania ich budowy na terytorium kraju. Będą mogły powstać tylko w obszarze wyłącznej strefy ekonomicznej – bardzo daleko od brzegu.
Sieci elektroenergetyczne
Żywiołowe protesty i sprzeciw samorządów lokalnych budzi także budowa linii energetycznych, zwłaszcza najwyższych napięć. W czerwcu ruszą przesłuchania świadków – w ciągnącym się od lat – sporze w sprawie sporu wokół tzw. energetycznego pierścienia Poznania. Inwestycję Polskich Sieci Elektroenergetycznych blokowali okoliczni mieszkańcy i gmina Kórnik. Z powodu lokalnych sprzeciwów o wiele lat opóźnia się budowa przez Energę Operator sieci wokół Trójmiasta. Gdyby nie specustawa o EURO 2012, PSE do dzisiaj nie domknęłaby zapewne pierścienia energetycznego wokół Wrocławia. Istnieje ryzyko, że chluba polskiej energetyki i rządu – największy i najnowocześniejszy blok węglowy w Elektrowni Kozienice o mocy 1075 MW – nie będzie wstanie ruszyć zaraz po ukończeniu, bo PSE – z powodu protestu lokalnych społeczności – nie uruchomi na czas linii 400 kV, która ma wyprowadzać moc z nowej instalacji.
NIMBY
Protesty lokalne to niezwykle trudny temat dla inwestorów i polityków. Ci pierwsi nie rzadko są szantażowani przez przeciwników inwestycji. Autor tego tekstu sam był świadkiem takiego szantażu w trakcie negocjacji z przeciwnikiem budowy sieci przesyłowej wokół jednego z dużych miast. Najgłośniej protestujący przeciwnik inwestycji, który w trakcie spotkania w gminie mówił o szkodliwym wpływie na zdrowie, na kuluarowe pytanie inwestora o to, czy jest szansa na przekonanie go do inwestycji odpowiedział wprost z niekrytym uśmiechem „panowie, przecież znacie moją cenę”.
Inwestorzy budujący farmy wiatrowe przekonują, że szanse realizacji inwestycji znacznie zwiększa takie jej rozplanowanie, aby każdy z okolicznych mieszkańców odniósł korzyści materialne – wydzierżawił grunt, otrzymał odszkodowanie za przechodzące przez jego nieruchomość sieci energetyczne, czy drogę dojazdową.
Z kolei politycy są zasypywani prośbami o interwencję w sprawie nieprawidłowo lokalizowanych inwestycji, których zapewne w Polsce nie brakuje. W efekcie spotykają się z presją wyborców, aby rozwiązać lokalne spory lub powtarzające się patologie na poziomie ustawy.
To nie tylko polski problem – syndrom NIMBY (akronim ang. not In my back yard) – czyli sprzeciw wobec lokalizowaniu w pobliżu własnego domu obiektów społecznie użytecznych, ale generujących lokalne efekty zewnętrzne, to problem występujący na całym świecie i przy okazji niemal każdego rodzaju dużych inwestycji.
Istotne, aby politycy tworzący prawo potrafili wyważyć racje mieszkańców, na których mają oddziaływać inwestycje oraz interes społeczny pozostałych mieszkańców kraju.