Indie usuwają właśnie przeszkodę prawną, która na ponad pięć lat mocno hamowała rozwój energetyki jądrowej. Dzięki ratyfikacji konwencji ws. dodatkowych odszkodowań za szkodę jądrową (CSC) zagraniczni dostawcy technologii wracają na potencjalnie drugi na świecie co do wielkości – po Chinach – rynek dla elektrowni atomowych.
Ratyfikując konwencję CSC Indie zaakceptowały powszechne na świecie rozwiązania prawne dotyczące kwestii odpowiedzialności cywilnej za ewentualny wypadek jądrowy. Zgodnie z międzynarodowymi standardami, to operatorzy elektrowni jądrowych są odpowiedzialni za jakiekolwiek wyrządzone szody, bez względu na to, czy powstały w wyniku ich błędu czy np. siły wyższej. Zazwyczaj od tej odpowiedzialności operatorzy się ubezpieczają, a w wielu krajach takie ubezpieczenia są obowiązkowe.
Ponieważ jednak ewentualna awaria może swymi skutkami objąć inne państwa, kwestie odpowiedzialności uregulowano odpowiednimi międzynarodowymi konwencjami. Zgodnie z nimi, odpowiedzialność finansowa operatora jest ograniczona, przy czym minimum to 300 mln SDR (Specjalnych Praw Ciągnienia czyli quasi-waluty używanej przez MFW). Taka właśnie kwota jest standardowo pokrywana przez ubezpieczenie, natomiast odpowiedzialność finansowa ponad ten limit spada na państwo, w którym znajduje się dana elektrownia, Państwa mogą zarządzać ryzykiem związanym z tą odpowiedzialnością na różne sposoby, np. tworząc specjalny krajowy instrument ubezpieczeniowy, skorzystać z instrumentów międzynarodowych, ale równie dobrze mogą nie robić nic, po prostu akceptując pokrycie szkód w razie potrzeby. Przyjęcie tych zasad oznacza w praktyce, że dane państwo akceptuje ryzyko, związane z technologią nuklearną. Oczywiście jest ono niewyobrażalnie małe, ale przecież nie zerowe. Cały system w założeniu sprzyja przejrzystości i szybkości postępowań odszkodowawczych.
Polskie przepisy są zgodne z międzynarodowymi standardami. Wyłączną odpowiedzialność za szkodę jądrową do kwoty 300 mln SDR ponosi operator obiektu. Nie przewiduje się pozywania producenta – dostawcy technologii.
Konsekwencją jest m.in. całkowita ochrona prawna przed odpowiedzialnością dostawcy technologii i budowniczego, nie ma możliwości ich pozwania za cokolwiek w razie wypadku. W przypadku Indii problemem była natomiast ustawa o odpowiedzialności cywilnej z 2010 r. która w zasadzie implementowała rozwiązania z konwencji, wprowadzając odpowiedzialność operatorów i tworząc narodowy system ubezpieczeń dla nich. Jednak jeden z zapisów pozostawiał otwartą furtkę do pozwania dostawcy technologii, co stało w jawnej sprzeczności zresztą zapisów. Indie w tym samym czasie przyjęły konwencję CSC, jednak przez lata jej nie ratyfikowały, głównie z tego powodu, że kolejne rządy były mniejszościowe.
Obowiązujący zapis w krajowym prawie w praktyce powstrzymał działalność zagranicznych koncernów. Francuzi wstrzymali się z kontynuacją projektu w Jaitapurze do czasu wyjaśnienia sytuacji. Rosjanie przedstawili swoją interpretację, twierdząc, że umowę na budowaną przez nich elektrownię Kudankulam podpisano zanim prawo z 2010 r. weszło w życie, więc dyskutowany zapis jej nie dotyczy.
Na wszelki wypadek Rosatom wstrzymał jednak rozbudowę Kudankulam o kolejne dwa bloki, by wynegocjować specjalne warunki, dotyczące odpowiedzialności cywilnej. Rokowania trwały kilka lat i dopiero na wiosnę 2015 r. zakończyły się przyjęciem rozwiązania.
Szczególnie zaniepokojeni byli Amerykanie, głównie z tego powodu, że ich producenci reaktorów to firmy prywatne, teoretycznie bardziej narażone na pozwy, niż kontrolowane przez państwa atomowe koncerny z Francji i Rosji. Odrzucili możliwość pójścia podobną ścieżką co Rosjanie, a w 2015 r. Westinghouse i GE Hitachi (GEH) w ogóle zamroziły swoje indyjskie projekty. Prezes GE Jeff Inmelt latem zeszłego roku nie przebierał w słowach, zarzucając Indiom, że chcą na nowo interpretować pojęcia dotyczące odpowiedzialności, mimo że reszta świata przyjęła już ich jednoznaczną interpretację. Nie wystawię firmy na jakiekolwiek ryzyko – dodał Inmelt, ogłaszając wstrzymanie działań GEH w Indiach.
Indie są na tyle perspektywicznym rynkiem, że rozmowy z zagranicznymi dostawcami zostały wznowione, gdy tylko ratyfikacja CSC przez parlament w New Delhi stała się przesądzona. Rosjanie uzgodnili wstępnie budowę kolejnych sześciu bloków jądrowych w Indiach w przeciągu 20 lat, nie wliczając w to rozbudowy Kudankulam o bloki 3 i 4, która ma się zacząć jeszcze w 2016 r. Chodzi bowiem o dwa kolejne (5 i 6) reaktory w tej elektrowni oraz o cztery dalsze w nowej lokalizacji w Haripurze. Westinghouse powrócił do negocjacji dotyczących budowy sześciu reaktorów AP1000 w Mithi Virdi w stanie Gudżarat, a porozumienie ma nastąpić być może w marcu. GEH nie podjęło jeszcze decyzji, co do odwieszenia projektu budowy sześciu reaktorów ESBWR w Kovvada.
W styczniu do tematu powrócili Francuzi, korzystając ze styczniowego spotkania prezydenta Francois Hollande’a z premierem Indii Narendrą Modim. Co prawda wiążące ustalenia nie zapadły, ale obaj przywódcy deklarowali, że będą naciskać na podpisanie odpowiedniej umowy między korporacjami do końca roku. W Jaitapurze Areva miałaby postawić sześć reaktorów EPR – w sumie prawie 10 tys. MW.
Indusi od ponad 40 lat dysponują technologią reaktorów ciężkowodnych (PHWR), wywodząca się z rozwiązań kanadyjskich. Jednakże są to reaktory małe, najpopularniejszy model ma zaledwie 200 MWe, a największy – niecałe 500. PHWR nowej generacji będą miały po 700 MW, ale to ciągle sporo mniej niż w najnowszych modelach zachodnich. A szybko rozwijający się olbrzymi kraj potrzebuje wielkich ilości energii. Zużycie węgla do wytwarzania energii rośnie bardzo szybko i zbliża się do miliarda ton rocznie, a rządowy cel na rok 2020 to nawet półtora miliarda ton. Przyspieszenie faktycznego i prognozowanego zużycia węgla wiąże się ze spowolnieniem rozwoju energii jądrowej.
Atom na razie dostarcza zaledwie 2 proc. energii elektrycznej, ale rządowe prognozy przewidują, że około roku 2050 jego udział ma wzrosnąć do jednej czwartej. Liczba potrzebnych do osiągnięcia tego elektrowni przyprawia o zawrót głowy.