Dwa i pół miliarda euro ma zapłacić francuski gigant energetyczny EDF za większość udziałów w produkującej reaktory części innego kontrolowanego przez państwo koncernu – Arevy. Jednym z efektów tej transakcji ma być wpuszczenie do francuskiego sektora jądrowego udziałowców z Dalekiego Wschodu.
Tworząc 15 lat temu Arevę Francuzi zintegrowali pionowo w tym koncernie praktycznie cały przemysł pracujący na rzecz produkcji energii elektrycznej z atomu. Od kopalń rudy uranu, przez wzbogacanie, wytwarzanie paliwa do reaktorów, budowę całych reaktorów, po przeróbkę wypalonego paliwa. Wszystko pod kontrolą państwa, które bezpośrednio i pośrednio ma prawie 90 proc. akcji, bo tylko ok. 4 procent akcji Arevy jest w wolnym obrocie giełdowym.
Pomysł ponownego podziału koncernu ujrzał światło dzienne w połowie zeszłego roku, w reakcji na gigantyczne straty w 2014 r., sięgające prawie 5 mld euro. Niskie rynkowe ceny uranu pogrążyły całą część produkującą paliwo, ale najbardziej na wynikach zaciążyła budowa reaktora EPR w Finlandii, gdzie opóźnienie sięgnie 10 lat. Akcje firmy dołowały od dawna, choć akurat spadek ten wpisuje się w szerszy trend. Na przestrzeni lat identycznie zachowywały się bowiem walory i EDF i znacznie bardziej „rynkowego” (56 proc. akcji w obrocie) Engie – dawniej GDF Suez.
Trudno natomiast Arevę porównywać z konkurencją poprzez zachowanie samego kursu akcji. Producenci konkurencyjnych reaktorów nie są samodzielnie notowani na giełdach bo należą do większych koncernów (np. Westinghouse do Toshiby, a GE Hitachi Nuclear Energy to joint-venture GE i Hitachi). Z kolei konkurenci w sektorze wydobywczym nie budują elektrowni.
Ratunkiem dla francuskiego koncernu ma być wydzielenie generującej prawie 40 proc. obrotów filii produkującej i serwisującej reaktory – Arevy NP – i przejęcie w niej większości udziałów przez EDF. Obie firmy milczą co do kwoty transakcji, ale ostatnie przecieki mówią właśnie o 2,5 mld euro. W „starej” Arevie ma pozostać cykl paliwowy, udziały w Arevie NP oraz być może kontrakt fiński, tak by związane z nim ryzyka (a strony sądzą się w arbitrażu o miliardy euro) przeszły na państwo.
Z kolei trzecim udziałowcem Arevy NP ma być japońskie Mitsubishi Heavy Industries, z którym Francuzi wspólnie opracowali reaktor Atmea. Japończycy nie kryją, że są bardzo zainteresowani, w grudniu ogłosili nawet, że chcą mieć do powiedzenia w nowej spółce tyle, co inni udziałowcy. Atmea ma przed sobą perspektywy, bo właśnie ten reaktor wybrała Turcja dla swojej drugiej elektrowni jądrowej – Sinop. Przyszłość pierwszej tureckiej siłowni– Akkuyu, którą za własne 20 mld dolarów zaczęli budować Rosjanie, nie jest obecnie jasna z powodu zaostrzenia stosunków między Moskwą a Ankarą.
Z drugiej strony mniejszościowym udziałem w Arevie zainteresowani są Chińczycy z państwowego koncernu China National Nuclear Corp. (CNNC). Na ewentualną transakcję polityczną zgodę wyraziły już rządy obydwu państw. Dla Chińczyków Areva jest o tyle interesująca, że potrzebują dostępu do zasobów uranu i technologii postępowania z odpadami. Atom w Chinach rośnie błyskawicznie, a krajowe zasoby uranu pokrywają niecałą jedną czwartą szybko wzrastającego zapotrzebowania. Docelowo Chiny chcą zwiększyć krajowe wydobycie, ale i mieć jedną trzecią potrzeb zabezpieczonych poprzez udziały w zagranicznych projektach wydobywczych. Areva ma ich całkiem sporo, głównie w Afryce.
Z punktu widzenia polskiego projektu jądrowego przemeblowanie we Francji zmienia niewiele. I tak ofertę na budowę pierwszej elektrowni jądrowej miały złożyć wspólnie EDF i Areva. W nowej konfiguracji dojdzie Areva NP jako dostawca technologii i serwisu, a przy „starej” Arevie pozostaną kwestie dostaw paliwa i usług, związanych z odpadami.
W kwestii odpadów sporo zamieszania wywołał ostatnio odtajniony raport francuskiej agencji ds. odpadów ANDRA na temat kosztów budowy CIGEO – jednego z pierwszych na świecie geologicznych składowisk wypalonego paliwa. Giełda nerwowo zareagowała na informację, że koszty budowy i eksploatacji – dotychczas szacowane na ok. 20 mld euro, mogą znacznie przekroczyć 30 mld. Jednak przede wszystkim koszty te są rozłożone na grubo ponad sto lat, bo rozbudowywane sukcesywnie składowisko ma działać mniej więcej do 2150 roku. Samo uruchomienie pierwszej części ma natomiast kosztować ok. 5,5 mld do końca następnej dekady.
Dla bardziej odległej przyszłości niepewności w szacunkach są na tyle wysokie, że ANDRA użyła do obliczeń zamiast klasycznych metod analitycznych losowej metody Monte Carlo. Wskazała ona najbardziej prawdopodobną wysokość kosztów w okolicy 26 mld euro, do których należy doliczyć podatki i koszty inne, szacowane na 1,1 mld do 2034 r. Słuszność takiego podejścia do obliczeń potwierdził zresztą zewnętrzny audytor. Nie zmienia to faktu, że EDF i Areva, które te koszty poniosą, oceniły, iż rachunki są znacznie zawyżone i uważają, że przewidziane 20 mld euro jest kwota wystarczającą. Ponieważ wszystkie zainteresowane strony są pod kontrolą państwa, niewykluczone, że to rząd rozstrzygnie, ile składowisko ma kosztować.