Faktyczny status gazowego hubu dla Grecji oraz przynajmniej częściowa dywersyfikacja kierunków dostaw gazu do Bułgarii to główne elementy amerykańskiej inicjatywy eksportu skroplonego gazu na Bałkany. Nawet dla tradycyjnie „antyimperialistycznej” greckiej Syrizy taka propozycja okazuje się nie do pogardzenia.
Pół roku temu grecki minister spraw zagranicznych Nikos Kotzias ujawnił, że Amerykanie szykują dla Grecji kontrpropozycję wobec oferty Gazpromu, dotyczącej budowy greckiej odnogi gazociągu Turkish Stream. W kolejnych miesiącach Grecję odwiedzili amerykańscy dyplomaci wysokiej rangi, w tym specjalny wysłannik ds. energii Amos Hochstein. Ich wysiłki nie były chyba bezowocne, skoro Kotzias oświadczył niedawno, że „amerykański gaz jest najtańszy na świecie i sprowadzenie go na Bałkany jak najbardziej ma sens”.
Jeżeli podobny sygnał popłynie po planowanej na początek grudnia wizycie w Atenach szefa dyplomacji USA, Johna Kerry’ego, będzie można chyba stwierdzić, że Amerykanie dokonują niezłej sztuki, przeciągając na swoją stronę tradycyjnego sojusznika Rosji, w dodatku z mocno lewicującym, a więc ideologicznie antyamerykańskim rządem.
Propozycja dla Grecji, za którą stoi Waszyngton jest już mniej więcej znana. Grecja jest w stu procentach zależna od importu gazu. Część sprowadza jako LNG z Algierii, ale większość z Rosji przez Bułgarię. Amerykanie proponują, aby z ich błogosławieństwem grecki gazowy koncern DEPA, prywatna firma GasTrade oraz koncern Cheniere wspólnie uruchomiły pływający terminal LNG Alexandroupolis.
Dostawy LNG zapewniłoby Cheniere, kończące dwa terminale eksportowe w Zatoce Meksykańskiej. Drugim elementem byłaby od dawna odkładana budowa interkonektora IGB z Bułgarią (jest na aktualnej liście unijnych PCI). W ten sposób Grecja stałaby się skrzyżowaniem gazowych szlaków. Niezależnie od tego, czy Turkish Stream powstanie i zostanie przedłużony do Grecji, przez ten kraj gazociągiem TAP popłynie kaspijski gaz do Europy. Następnym kierunkiem byłaby tradycyjna trasa z Rosji przez Bułgarię i wreszcie LNG z Ameryki.
Rząd Bułgarii taką układankę popiera, bo kraj jest całkowicie uzależniony od gazu z Rosji. Dla greckiej Syrizy najwyraźniej wizja stania się ośrodkiem handlu gazem na całe Bałkany, a może i na część Europy Środkowej najwyraźniej też jest przekonująca. W dodatku czas gra na korzyść Amerykanów, bo ich gaz byłby dostępny mniej więcej w tym samym czasie, co gaz z Turkish Stream, z ta jednak różnicą, że nie wiadomo, czy rura ta w ogóle powstanie, bo rosyjsko-tureckie negocjacje są w impasie.
Dla Amerykanów z kolei to nie tylko potencjalny rynek zbytu, choć stosunkowo niewielki. Sukces inicjatywy to dla USA przede wszystkim prestiż, Waszyngton pokazałby, że dalej się liczy w globalnych rozgrywkach i może wpływać na kształt biznesu gazowego niemalże w środku strefy wpływów Rosji. Zresztą działania USA są logiczną konsekwencją ich wcześniejszych zabiegów, przede wszystkim energicznego zwalczania pomysłu South Stream. Specjalny wysłannik Hochstein przez większość 2014 r. podróżował po południowej Europie, przekonując kolejne rządy, że aktualny jeszcze wtedy South Stream niczego nie zdywersyfikuje, ale jeszcze zwiększy uzależnienie od Rosji.
Powodzenie całej inicjatywy byłoby też chyba ostatecznym dowodem na to, że w globalnej polityce rura z gazem ma już równorzędnych przeciwników – terminal LNG i gazowiec.