Energetycy spierają się czy i komu potrzebne są inteligentne liczniki prądu. Stawka jest olbrzymia – na liczniki zapłacimy co najmniej 6,5 mld zł.
Pani Hania z Pomorza jest modelowym wręcz przypadkiem aktywnego klienta dostawcy energii. Sprawdza zużycie, rezygnuje z co bardziej energożernych urządzeń takich jak czajnik elektryczny. Wie ile mniej więcej zużywają poszczególne urządzenia, a wieczorami czasem idzie obejrzeć wywieszony na klatce schodowej licznik, żeby sprawdzić, czy nie zostawiła czasem czegoś niepotrzebnie włączonego.
Pani Hania nie robi tego z miłości do ekologii – po prostu zimą płaci gigantyczne (ok. 1000 zł miesięcznie) rachunki za prąd, bo w jej kamienicy nie ma centralnego ogrzewania. Ma zamontowane grzałki w piecach kaflowych. Pani Hania nie miała pojęcia, że w kwietniu rząd podjął decyzję, która będzie miała wpływ na sposób, w jaki zużywa prąd.
Decyzja dotyczyła elektronicznych liczników z funkcją zdalnego odczytu, czyli tzw. smart meteringu. Posłowie chcieli zapisać w procedowanej obecnie w Sejmie ustawie obowiązek i zasady ich instalowania. Rząd postanowił jednak odłożyć to na później – aż zostaną przeprowadzone szczegółowe analizy opłacalności ich instalowania. W rezultacie propozycje przepisów o licznikach wykreślono z ustawy.
Licznik prawdę ci powie
Co robi taki licznik? Dziś w naszych domach lub na klatkach schodowych mamy stare, zegarowe mechanizmy używane od kilkudziesięciu lat albo nieco nowsze, ale podobnie działające liczniki z wyświetlaczem. Zgodnie z unijną dyrektywą do 2020 r. te „dinozaury” powinny zniknąć a zastąpią je liczniki „inteligentne”. Będą przekazywać dane do koncentratorów, a stamtąd do centralnego systemu operacyjnego. Informacje popłyną kablami sieci energetycznej lub siecią telefonii komórkowej. Taki licznik oferuje sporo nowych możliwości – pozwoli nam monitorować zużycie prądu i płacić za faktyczne zużycie a nie tzw. prognozy, uniemożliwi kradzież prądu nielegalnie podłączającym się „pajęczarzom”, wreszcie dzięki licznikowi firmy energetyczne będą mogły sprzedawać prąd w rozmaitych taryfach po różnych cenach – tak jak to robią dziś telekomy.
W ciągu najbliższych ośmiu lat trzeba będzie wymienić ponad 16 mln liczników. Cała operacja pochłonie wraz z budową niezbędnej infrastruktury ok. 8-10 mld zł. Zapłacą za to firmy energetyczne, ale ostateczny koszt poniesiemy my – konsumenci energii.
Jak mogłoby to działać w praktyce? Pani Hania chce włączyć pranie, ale widzi, że na liczniku pali się czerwona lampka – prąd jest wtedy najdroższy. Powinna więc poczekać do późnej nocy, kiedy będzie tańszy i zapali się zielona lampka. – Podoba mi się to – mówi.
Ale energetycy są w tej sprawie wyjątkowo podzieleni. Nie ma chyba obecnie w branży innego tematu, który rozpalałby takie emocje.
Teoretycznie sprawa jest rozstrzygnięta. Unijna dyrektywa mówi jasno: każdy kraj, który nie chce instalować liczników powinien do września 2012 r. wysłać analizę, w której wyjaśni dlaczego się nie opłacają. Ministerstwo Gospodarki wysłało dokument, z którego wynika, że instalacja liczników będzie u nas opłacalna, ale rząd nie zrobił do tej pory żadnego kroku, ani do przodu, ani wstecz. W związku z tym w grudniu 2012 r. Komisja Europejska wniosła do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości skargę przeciwko naszemu krajowi za niewdrożenie przepisów o licznikach. Mimo to energetycy wciąż zawzięcie dyskutują między sobą. Podzielili się na dwie frakcje. Zaś rząd daje ucho na przemian to jednej, to drugiej.
Liczniki się opłacają…
Największym promotorem liczników jest Urząd Regulacji Energetyki, dlatego decyzja rządu o odłożeniu obowiązku ich wprowadzenia wywołała tam sporą konfuzję. – Inwestycja w inteligentne liczniki bardzo pasuje do hasła kampanii reklamowej nt. środków unijnych: „Nie każdy widzi, każdy korzysta”. Bo na ich instalacji skorzysta nawet ten, kto nigdy nie będzie sprawdzał wielkości swojego zużycia energii na bieżąco. Teraz z powodu niezauważalnych gołym okiem skoków napięcia sprzęty elektroniczne zużywają się szybciej. Jeżeli poradzimy sobie z tym problemem nasze telewizory i inne sprzęty będą po prostu działać dłużej – opowiada dyrektor Tomasz Kowalak z Urzędu Regulacji Energetyki.
URE dogadało się z dystrybutorami prądu w sprawie kosztów instalacji liczników – pozwoli im na 15 proc. zarobek na tej inwestycji, to całkiem sporo, jak na tak bezpieczny biznes. Dystrybutorzy to firmy, które odpowiadają za dostarczenie energii, lecz same jej nie sprzedają. Sprzedawcę można zmienić, ale dystrybutora nie – to naturalni monopoliści, dlatego ich ceny zawsze będą zatwierdzane przez URE.
Liczniki = mniej elektrowni
Kolejnym argumentem na rzecz liczników jest możliwość tzw. zarządzania mocą dzięki czemu można unikać blackoutów. – Nowe urządzenia umożliwiają sterowanie mocą umowną (maksymalnym obciążeniem sieci, czyli pełnią rolę tradycyjnych korków w mieszkaniu). W sytuacji zagrożenia blackoutem możliwe będzie czasowe ograniczenie tej mocy u odbiorców np. o połowę. Przez to nie będziemy mogli np. włączyć jednocześnie żelazka, piekarnika i czajnika, ale za to będziemy mieli wystarczającą moc, aby włączyć jedno, czy dwa z tych urządzeń. Teraz w sytuacji poboru mocy przekraczającego możliwości sieci, wszyscy odbiorcy muszą być całkowicie odłączani od zasilania – tłumaczy Kowalak.
W całej UE dużo mówi się dziś o tym, że przyszłość należy do tzw. energetyki rozproszonej. Ktoś montuje sobie przydomowy wiatrak, ktoś inny panele fotowoltaiczne i ze zwykłego konsumenta staje się producentem i konsumentem w jednym – czyli prosumentem. Inteligentna sieć (tzw. smart grid) zarządza całością. Zwolennicy liczników twierdzą, że bez nich rozwój energetyki prosumenckiej będzie bardzo utrudniony.
Ale po co przepłacać?
Przeciwnicy instalowania liczników u wszystkich odbiorców też mają jednak sporo argumentów, które trudno zlekceważyć. Przede wszystkim twierdzą, że ludzie mimo, iż zapali im się czerwona lampka, nie zmienią swoich przyzwyczajeń i dalej będą prali i prasowali wieczorami, bo wtedy jest im najwygodniej, a cena energii ma relatywnie małe znaczenie w ich budżetach domowych. Wprawdzie URE chce aby instalację liczników połączyć z wielką kampanią informacyjną, ale nie wiadomo czy ona cokolwiek zmieni. Do sceptyków należy np. Artur Różycki, szef poznańskiego dystrybutora – firmy Enea Operator, a jednocześnie prezes Polskiego Towarzystwa Przesyłu i Rozdziału Energii Elektrycznej.
– Czesi zrezygnowali z inteligentnych liczników dla wszystkich klientów, Niemcy też się zastanawiają czy to się opłaca. My w Wielkopolsce jesteśmy oszczędni i nie lubimy wydawać pieniędzy niepotrzebnie – wyjaśnia. Jego zdaniem liczniki nie są też potrzebne do rozwoju energetyki prosumenckiej. W Niemczech rozwija się ona najszybciej, a montuje się tam po prostu urządzenia, które „liczą” prąd wysłany do sieci przez takiego domowego producenta. – Inteligentne liczniki ludziom nie są potrzebne, nikt włączając jakieś urządzenie nie będzie się zastanawiał nad groszowymi oszczędnościami, a „potrzeby gadżetowe” zaspokaja raczej telefon komórkowy – mówi anonimowo wiceprezes innej dużej spółki energetycznej
Niemcy przeprowadzają właśnie własną analizę korzyści z wprowadzenia liczników. Według niemieckich mediów najwięcej szanse ma wariant kompromisowy – liczniki będą w gospodarstwach domowych, ale tylko w tych, w których zużycie prądu przekracza 6 MWh rocznie (w Polsce przeciętna rodzina zużywa 2 MWh).
Z liczników zrezygnowali natomiast Czesi, którzy przeprowadzili program pilotażowy w jednym z miast. – Ale Czesi jeszcze w latach 80-tych zbudowali system zarządzania mocą, więc liczniki nie są im tak bardzo potrzebne jak nam – ripostuje dyrektor Kowalak. – W Danii wszystkie firmy sieciowe, poza państwowym Dongiem, wdrożyły system inteligentnego opomiarowania pomimo, że nie dostają za to dodatkowego wynagrodzenia w taryfach. Po prostu uznały, że im się to opłaca – dodaje.
Liderem w instalacji inteligentnych liczników jest u nas gdańska Energa, która miesiąc temu skończyła pilotażowy program w Kaliszu. Zainstalowano je tam we wszystkich domach, ale na razie jest za wcześnie żeby orzec, czy kaliszanie zmienili swoje podejście do prądu.
Z analiz wykonanych przez resort gospodarki wynika, że konsumenci na licznikach oszczędzą, jeśli będą umieli z nich korzystać. Do 2020 r. ma to być 546 mln zł, do 2026 – 1,69 mld zł. To, jak pisze resort, uniknięte wydatki. W porównaniu z minimum 6,5 mld zł, które trzeba wydać na instalację liczników nie wygląda to dobrze.
Gdyby nowe liczniki zamiast pracować 8 lat, mogły służyć 12, tak jak starsze odpowiedniki, to wówczas kalkulacja ekonomiczna zmieniłaby się bardzo na korzyść tych inteligentnych. Niestety, jak tłumaczy nasz rozmówca z Urzędu Regulacji energetyki, na razie nie chce się na to zgodzić Główny Urząd Miar – wymagałoby to zmiany przepisów.
Każde gospodarstwo domowe na nowy licznik będzie musiał co roku dorzucać kilka zł miesięczne, rocznie zrobi się już 80 – 100 zł. Czy warto? Pani Hania z Pomorza długo zastanawia się nad odpowiedzą. – Chyba jednak wolałabym zaoszczędzić tę stówę – wzdycha w końcu.
Argumenty entuzjastów: |
Argumenty sceptyków: |
Konsumenci będą płacić za faktycznie zużyty prąd, a nie dostawać rachunek na podstawie prognozy. |
Liczniki opłacają się firmom energetycznym, ale niekoniecznie konsumentom, którzy za nie zapłacą, bo i tak nie będą korzystać z oferowanych przez nie możliwości. |
Liczniki pozwolą energetykom lepiej sterować zapotrzebowaniem na moc, dzięki czemu będzie można mniej wydać na nowe budowę nowych elektrowni. Zaoszczędzą na tym wszyscy, bo koszty budowy nowych siłowni doliczono by nam do rachunków. |
Taryfy uzależnione od pory dnia nie sprawdzą się, tak jak nie sprawdziły się lansowane kilka lat temu skomplikowane taryfy sieci komórkowych – dziś niemal wszystkie telekomy mają jedną płaską stawkę za minutę rozmowy. |
Liczniki uniemożliwią nielegalny pobór energii. Za tzw. pajęczarzy płacą dziś niestety w rachunkach wszyscy użytkownicy. |
Liczniki są zbyt dużą ingerencją w prywatność konsumentów – pozwolą śledzić ich zwyczaje np. kiedy chodzą spać, kiedy wstają itp. |
Liczniki ułatwią zmianę sprzedawcy energii i rozruszają ten rynek – firmy będą przedstawiać im oferty dostosowane do indywidualnego profilu. |
Trzeba wprowadzić próg zużycia energii powyżej którego instalacja licznika jest obowiązkowa. Dla konsumentów zużywających mało prądu instalacja licznika mija się z celem, bo nawet przy świadomym zużyciu zaoszczędzi najwyżej kilkanaście groszy miesięcznie. |