Chiński państwowy kapitał coraz śmielej poczyna sobie w sektorze nuklearnym w Europie. Ostatnio Chińczycy dostali zielone światło dla zakupu mniejszościowego udziału we francuskim gigancie Areva. Wcześniej weszli do grona udziałowców nowej brytyjskiej elektrowni jądrowej Hinkley Point C. Coraz bliżej do rozbudowy przez firmy z Państwa Środka elektrowni Cernavoda w Rumunii. Czy Chińczycy są receptą na główną dziś bolączkę energetyki jądrowej – brak długoterminowego finansowania?
Dla China National Nuclear Corp. (CNNC) wejście do kontrolowanej przez państwo, strategicznej francuskiej firmy, choćby i w poważnych tarapatach finansowych, to nie lada okazja. Za jednym zamachem Chińczycy znacząco powiększają swój dostęp do obszarów, w których ich wiedza lub możliwości są stosunkowo najmniejsze, czyli do kopalń od Kazachstanu przez Niger po Namibię, technologii produkcji paliwa, a także recyklingu i składowania. Przy tempie rozbudowy chińskiej energetyki jądrowej dostęp do złóż uranu i sposoby radzenia sobie z odpadami są nie do przecenienia. A wszystko to Areva posiada.
Zresztą oba kraje współpracowały od dawna, Francuzi, oprócz budowy elektrowni Taishan i dostaw paliwa do niej, mieli w planach fabrykę przeróbki wypalonego paliwa, podobną do ich europejskich zakładów. Chińczycy, którym mocno zależy na technologiach związanych z odpadami będą mieli większą pewność, że zakłady powstaną, niezależnie od sytuacji finansowej posiadacza tych technologii. Dlatego też mniej interesowali się częścią Arevy, produkująca reaktory, w której większość przejmuje EDF. Reaktory w Państwie Środka potrafią już budować całkiem nieźle.
Zgoda na sprzedaż udziałów we francuskich „srebrach rodowych” nastąpiła w kilkanaście dni po innym dość przełomowym wydarzeniu. Otóż Chińczycy – tym razem z China General Nuclear Power Corp. (CGN) – uzgodnili warunki objęcia jednej trzeciej udziałów wartych 6 mld funtów w elektrowni Hinkley Point C w Wielkiej Brytanii, którą będzie budować EDF. Podpisanie umowy oklaskiwali w Londynie premier David Cameron i prezydent Chin Xi Jinping, który zauważył, że otwiera ona drogę do dalszej współpracy tego typu.
Chińczycy nie inwestują 6 mld funtów w Hinkley Point C za darmo. Chcą w zamian móc sami wybudować w Wielkiej Brytanii elektrownię jądrową we własnej technologii. Miejscem miałby być należący do EDF teren obok starej, nieczynnej siłowni Bradwell, a budowa miałaby ruszyć za jakieś 7 lat.
O ile sprawa czysto finansowej chińskiej inwestycji w Hinkley Point C wzbudziła w Wielkiej Brytanii pewne zaniepokojenie, to perspektywa wybudowania przez Chińczyków własnej elektrowni zaczyna budzić na Wyspach znacznie poważniejsze zastrzeżenia. Włącznie z zarzutami, że to de facto obca placówka wojskowa, bo chińska armia ma znaczący udział w państwowym biznesie energetycznym. Sprawa na razie jest w powijakach, ale w najbliższych latach z pewnością będzie gorącym tematem.
Ale nawet jeżeli projekt zacznie być realizowany, to na początku przyszłej dekady nie będzie żadną nowością w UE. W tym samym czasie gdy Xi i Cameron oklaskiwali deal CGN z EDF, udziałowcy – w większości państwowi – rumuńskiej spółki Nuclearelectrica zgodzili się, by to samo CGN zostało większościowym inwestorem przy rozbudowie elektrowni Cernavoda. Chińczycy weszli w projekt, z którego wcześniej wycofywały się GDF Suez (obecnie Engie), CEZ, RWE i Iberdrola. Nowe reaktory mają być co prawda jeszcze nie chińskie, ale kanadyjskie, ale budować mają firmy z Państwa Środka. Od kilku lat CGN blisko współpracuje bowiem z kanadyjskim producentem reaktorów Candu, które chiński koncern eksploatuje również u siebie.
Z jednej strony widać, że chiński kapitał może rozruszać nieco europejski sektor jądrowy, cierpiący przede wszystkim na skutek ogólnych realiów rynkowych. Jednak pytania o różne aspekty bezpieczeństwa takich inwestycji pozostają na razie otwarte.
Jakiś czas temu pisaliśmy o sondowaniu chętnych na budowę elektrowni jądrowej w Polsce i o tym, kto mógłby stać za poszczególnymi oferentami (zobacz: Pięciu do polskiego atomu). Wraz z realizacją ostatnich decyzji Francuzów w sprawie Arevy znika ostatni z chętnych, w taki czy inny sposób nie powiązany jeszcze z Dalekim Wschodem. Być może nawet podwójnie powiązany, bo w dział produkcji reaktorów Arevy chce wejść Mitsubishi. W potocznym odbiorze elektrownię atomową zbudują nam Francuzi albo Amerykanie, ale za kilka lat okaże się, że wybieramy między Chińczykami, Koreańczykami i być może jeszcze Japończykami.