Energetyka wiatrowa za 15 lat może zatrudniać w Polsce więcej pracowników niż górnictwo – oceniają eksperci WISE. Dużo musiałoby się jednak wydarzyć. Po pierwsze, nasz kraj musiałby przyjąć stabilną politykę energetyczną, zakładającą, że budujemy potencjał biznesowy w tym obszarze.
Warszawski Instytut Studiów Ekonomicznych szacuje, że w optymistycznym scenariuszu do 2030 r. branża energetyki wiatrowej może stworzyć w Polsce nawet 42 tys. miejsc pracy, w tym 11 tys. w przemyśle. Obecnie zatrudnia 8,4 tys. osób, z tego 3,4 tys. w bezpośrednim otoczeniu branży. Dla porównania, w przemyśle cementowym pracuje w Polsce ok. 6 tys. osób, a w rafineryjnym – 9 tys.
Górnictwo węgla kamiennego zatrudnia tymczasem około 100 tys. osób, ale to będzie zmieniać. Według WISE jest to branża schyłkowa, która po nieuchronnej restrukturyzacji będzie zatrudniać od 4 do 16 tys. pracowników. Dlaczego? Długofalowe perspektywy górnictwa wynikają w dużej mierze z czynników pozostających poza krajową kontrolą (m. in. sytuacja na globalnym rynku węgla, zakaz dotowania nierentownych kopalń w UE i inne).
Tymczasem rozwój energetyki wiatrowej będzie w dużym stopniu zależał od kształtu regulacji tworzonych w Polsce. – Kraje, które zbudowały potencjał przemysłowy w energetyce to te, które miały konsekwentną politykę energetyczną i wiedziały co chcą zamawiać i kiedy. Sektor energetyczny nie jest przy tym wyjątkiem – mówi Maciej Bukowski, prezes WISE.
Przypomina, że Polska mierzy się dziś z potrzebą dostosowań w polityce energetyczno-klimatycznej. – Jeśli będziemy mieć w niej stabilny, długofalowy plan, to dzięki inwestycjom w sektorze, rozwiną się polskie firmy usługowe i przemysłowe, które nie tylko stworzą stabilne i konkurencyjne miejsca pracy o wysokiej wartości dodanej, ale i prawdopodobnie w oparciu o nie poszerzą nasze możliwości eksportowe. Nie da się za to zbudować biznesu na polityce bardzo zmiennej, niepewnej, polegającej wyłącznie na doraźnych działaniach, których nie da się przewidzieć nawet na dwa-trzy lata naprzód – wyjaśnia Bukowski.
Jako wzór stawia bydgoską Pesę i wielkopolski Solaris. – Polskie miasta od lat 1990 konsekwentnie modernizują swoje tabory autobusowe i tramwajowe. To umożliwiło szybki rozwój polskich dostawców, którzy na bazie tego krajowego potencjału budują również coraz silniejszą pozycję na rynkach zagranicznych – uważa Maciej Bukowski.
Jego zdaniem na rozwoju energetyki wiatrowej w Polsce skorzystaliby nie tylko producenci komponentów, ale też firmy IT, czy serwisowe. W skrócie – polscy przedsiębiorcy. W długim okresie będą oni prawdopodobnie szukać odbiorców na całym świecie – wszędzie tam gdzie otwiera się rynek dla farm wiatrowych – jednak by to uprawdopodobnić kluczowe jest wysłanie do nich jasnego sygnału, że ten segment rynku będzie się także rozwijał w Polsce. To znacznie ułatwi tym – już istniejącym ale i nowym – firmom planowanie i podejmowanie decyzji inwestycyjnych.
Różnica między wiatrakami a pozostałymi gałęziami energetyki jest taka, że w segmencie farm wiatrowych mamy już podmioty odnoszące sukcesy jako podwykonawcy firm zagranicznych. – Kultura przemysłowa w Polsce jest już dziś wystarczająco rozwinięta by polscy przedsiębiorcy z mogli powodzeniem rozwinąć ofertę konkurencyjną technicznie i cenowo. Funkcjonują oni jednak, jak dotąd, na rynku relatywnie niewielkim, co utrudnia im osiągnięcie odpowiedniej skali produkcji i budowę własnej marki. Pesa i Solaris miały pod tym względem dużo łatwiej – podsumowuje szef WISE.
Polskie firmy nienajlepiej wychodzą na polityce kraju w dziedzinie energetyki. W wietrze widać dziś spowolnienie, które bierze się z niepewności regulacyjnej przy pracach nad ustawą o OZE. W latach 2012-2014 doprowadziło to do spadku zatrudnienia o 3,5 tys. osób. Jeśli utrzyma się obecne otoczenie regulacyjne, liczba miejsc pracy powiązanych z energetyką wiatrową w Polsce spadnie do 2030 r. do 4 tys. Odwrócenie tego trendu wymagałoby wsparcia przede wszystkim farm na morzu, bo według WISE to one po 2020 r. mogłyby wygenerować 3/4 miejsc pracy w energetyce wiatrowej i wokół niej.