Spis treści
Bateryjna nadzieja ucieka przed upadkiem
– Northvolt szybko pokonał drogę od namaszczenia na europejską nadzieję branży bateryjnej, która będzie konkurować z firmami z Chin i USA, do rozpoczęcia dramatycznej restrukturyzacji – analizuje „Financial Times”.
Brytyjski dziennik tak podsumowuje złożenie przez szwedzką spółkę wniosku o rozpoczęcie tzw. procedury Chapter 11 w USA, dotyczącej przeprowadzenia reorganizacji firmy, która ma pozwolić na pozyskanie nowego finansowania i restrukturyzację dotychczasowego zadłużenia, jakie opiewa na prawie 6 mld dolarów.
Northvolt na początek chce pozyskać 1,2 mld dolarów, choć wcześniej – od momentu powstania w 2016 r. – zebrał na swoją działalność już 15 mld dolarów. Wśród donatorów były takie koncerny motoryzacyjne jak Volkswagen, BMW, Scania, ale też m.in. takie firmy przemysłowe jak Siemens i ABB.
Założona w 2016 r. spółka dzięki pozyskanym dużym ilościom gotówki szybko zaczęła inwestować i zbierać zamówienia od przyszłych klientów. Do 2022 r. w portfelu zamówień firmy było już 55 mld dolarów. Jednak, gdy nadszedł czas wywiązywania się z obietnic, to zaczęły mnożyć się problemy z produkcją w kluczowej fabryce w szwedzkim mieście Skellefteå.
Dotyczyło to m.in. łańcuchów dostaw, trudności kadrowych, a także wypadków – w tym śmiertelnych – wśród pracowników. W 2023 r. zakład wyprodukował mniej niż 1 proc. baterii, na które teoretycznie pozwalały moce produkcyjne fabryki. Również w tym roku zwiększanie produkcji przebiegało bardzo opornie, co skutkowało przepalaniem kapitału.
W terminie na swoje zamówienie nie doczekała się Scania, a BMW nie ryzykowało i wycofało warte 2 mld dolarów zlecenie. Jednocześnie Northvolt zaczął być przytłaczany przez rozmach inwestycyjny, w który sam się uwikłał, planując m.in. budowę kolejnych fabryk w Szwecji, Niemczech i Kanadzie.
Gdy na horyzoncie zaczęły pojawiać się pustki w kasie, a rozmowy dotyczące pozyskania nowego finansowania utknęły w martwym punkcie, pozostało poddać się procedurze, która daje szanse na uniknięcie gwałtownej upadłości.
„Financial Times” przytacza słowa Petera Carlssona, jednego z założycieli firmy, który w piątek (23 listopada) ustąpił ze stanowiska dyrektora generalnego. Carlsson stwierdził, że powinien był wcześniej pohamować się z ekspansją, dopóki kluczowy zakład spółki nie zacznie działać zgodnie z planem.
– Z perspektywy czasu byliśmy zbyt ambitni co do czasu, w którym mogliśmy to osiągnąć – przyznał. – Na początku było tak wiele obietnic, a teraz wszystko wydaje się takie miażdżące. To była prawdziwa jazda kolejką górską – dodał założyciel Northvolta.
Plan restrukturyzacji spółki jest dosyć prosty: sprzedaż lub pozyskanie partnerów dla kilku biznesów, opóźnienie otwarcia nowych fabryk w Niemczech i Kanadzie, a także uporządkowanie struktury akcjonariatu i zadłużenia.
Reorganizacja uderzy też w polski zakład grupy – działalność fabryki Northvolt w Gdańsku, produkującej systemy magazynowania energii, nie będzie kontynuowana, a zakład zostanie przygotowany do sprzedaży. Spółka prowadzi również rozmowy na temat sprzedaży drugiej części działalności, obejmującej systemy bateryjne do zastosowań przemysłowych.
Pytanie jednak, czy to wszystko wystarczy, aby stanąć do konkurencji chociażby z takim potentatem jak chiński CATL, który już buduje zakłady w Niemczech i na Węgrzech, aby obsługiwać europejskich klientów…
Jeszcze we wrześniu, gdy rzeczniczka prasowa Northvolt w Polsce, Anna Sobolewska, potwierdziła nam, że spółka szuka inwestora dla polskiej fabryki, zapytaliśmy Agencję Rozwoju Przemysłu, czy jest zainteresowana wsparciem produkcji baterii w Polsce i być może przejęciem części udziałów w zakładzie, poprzez jego dokapitalizowanie. – Nie mamy żadnych informacji na temat, jakoby Northvolt zwracał się do ARP S.A. Nie ma żadnych działań w tym względzie – tłumaczyła nam wówczas Katarzyna Frendl, rzeczniczka ARP.
Zobacz także: Wielka gra o cienkie płatki bez których nie będzie elektrycznych aut
Gaz w Europie drożeje, ale politycy się tym nie przejmują
– Dwie poprzednie zimy w Europie były ciepłe, co pomogło Europie łatwiej przejść przez kryzys energetyczny. Ten splot wydarzeń politycy odczytali jednak błędnie jako swój sukces strategiczny, a nie zwykły uśmiech losu – ocenia Javier Blas, publicysta Bloomberga.
Ten stan – jak dodaje Blas – trwa nadal, choć w ostatnich dniach ceny gazu w holenderskim hubie TTF sięgnęły już poziomu 47 euro za MWh – dwukrotnie wyższego niż podczas tegorocznego dołka w lutym. Choć oczywiście to daleko od pułapu powyżej 300 euro za MWh w połowie 2022 r., ale wciąż o ok. 130 proc. więcej niż średnia z lat 2010-2020.
Dlatego każdy kolejny tydzień przynosi informacje o problemach firm energochłonnych, które zamierzają redukować zatrudnienie lub zamykać fabryki i przenosić produkcję na bardziej konkurencyjne rynki – choćby do USA, gdzie ceny gazu są kilkukrotnie niższe. Wysokie koszty energii wciąż wpływają również na podwyższony poziom inflacji, co odbija się budżetach gospodarstw domowych.
Publicysta Bloomberga podkreśla, że oprócz pogody w minionych dwóch latach Europie sprzyjała słaba kondycja chińskiej gospodarki po pandemicznych lockdownach, przez co mniej statków z amerykańskim LNG płynęło do Azji. Ten czynnik, a także oszczędzanie energii pozwalało szybko uzupełniać magazyny gazu.
Jednak tegoroczna dunkelflaute – okres bezwietrznej i pochmurnej pogody – była dosyć długa, a dalsza część listopada również pozostaje chłodna. Ponadto popyt na LNG w Azji rośnie i ceny idą w górę. Europa kupuje natomiast o około jednej piątej mniej skroplonego gazu niż w minionych dwóch latach.
Efektem jest sięganie po surowiec zgromadzony w magazynach. Według obecnych trendów poziomy magazynowe w listopadzie odnotują największy od 2016 r. spadek dla tego miesiąca roku – dwukrotnie większy niż ten odnotowany w 2022 i 2023 r.
Javier Blas wskazuje, że nawet przy solidnej zimie gazu w magazynach Europie powinno wystarczyć, ale będą one o wiele bardziej szczerpane niż po dwóch minionych zimach, gdy na koniec zimy były wypełnione kolejno w 60 i 55 proc. Biorąc pod uwagę obecne trendy byłoby to przy umiarkowanej zimie nieco poniżej 50 proc., a przy bardziej ostrej 35-45 proc. To natomiast oznacza, że odbudowanie zapasów przed kolejną zimą wymagałoby znacznie większych zakupów.
Konkludując publicysta Bloomberga zwraca uwagę, że Europa choć znacząco zmniejszyła swoje uzależnienie od Rosji, to wciąż pozostaje ona trzecim co do wielkości – po Norwegii i USA – dostawcą gazu. Choć o wiele mniej płynie go gazociągami, to jednocześnie więcej niż kiedyś przypływa go w postaci LNG.
Unia Europejska nie podejmuje jednak bardziej zdecydowanych działań, aby gaz z Rosji w pełni porzucić, co wymagałoby m.in. większych zakupów amerykańskiego LNG. Jednak, aby uzyskać lepsze ceny należałoby podpisywać długoletnie kontrakty na 15-20 lat, co jest trudne przy ambitnej polityce klimatycznej UE.
Wcześniej Bruksela nie naciskała jednak na Joe Bidena, aby ten nie wstrzymywał wydawania pozwoleń na budowę kolejnych terminali do eksportu LNG, co ogranicza podaż surowca w przyszłości. Niewiele też zrobiono, aby kraje UE zwiększyły własne wydobycie węglowodorów. Dlatego Europa patrząc na rosnące ceny gazu będzie musiała odpowiedzieć na pytanie, czy zrobiła wszystko, aby się przed tym zabezpieczyć.
Zobacz również: Gaz przez Ukrainę wciąż płynie do Europy. Kto na tym zarabia?
Centra danych wysysają energię z Irlandii
– Energochłonne centra danych odpowiadają za ponad jedną piątą zużycia energii elektrycznej w Irlandii. Trudno będzie już ten wynik znacząco zwiększyć, bo tamtejszy system elektroenergetyczny zbliża się do granic swoich możliwości – donosi Politico.
Portal przypomina, że w ostatnich latach Irlandia stała się kluczowym miejscem na europejskiej mapie centrów danych. Przyczyniły się do tego inwestycje takich gigantów technologicznych jak Microsoft, Google czy Amazon. Dublin – według firmy analitycznej Synergy Research Group – jest trzecim co do wielkości hubem wielkoskalowych centrów danych na świecie i najlepszą lokalizacją pod względem tego typu obiektów w Europie.
Napływ inwestycji ze strony tzw. Big Techów sprawił, że sektor cyfrowy stał się jednym z filarów irlandzkiej gospodarki. Pozycja wyspy w tej dziedzinie może być jednak zagrożona w najbliższych latach, na co wpływ ma szybko rosnące zapotrzebowanie na energię elektryczną ze strony centrów pracujących na rzecz sztucznej inteligencji – do 2026 r. ma się ono podwoić.
Tymczasem system elektroenergetyczny Irlandii staje się coraz bardziej niewydolny – zarówno pod względem możliwości przyłączenia nowych centrów do sieci, jak i zaspokojenia rosnącego zapotrzebowania na energię. Niektóre wnioski o przyłączenie do sieci nowych wielkoskalowych serwerowni oczekują na rozpatrzenie od trzech lat, gdyż energetyka nie jest w stanie inwestować na tyle szybko, aby nadążyć za planami firm technologicznych.
EirGrid – irlandzki operator sieci przesyłowych – podaje, że możliwości uruchamiania nowych centrów w Dublina już praktycznie się wyczerpały. W 2023 r. serwerownie odpowiadały za 21 proc. zużycia energii elektrycznej w kraju, co po raz pierwszy stanowiło większy udział niż w przypadku gospodarstw domowych w miastach.
Również tamtejszy regulator rynku energetycznego, jak i resort odpowiedzialny za energetykę, przyznają, że zbyt szybko rosnący popyt na energię może powodować ryzyko niedoboru mocy oraz wzrostu kosztów dla konsumentów.
W tej sytuacji – jak podkreśla Politico – w nadchodzących latach dalszy rozwój infrastruktury chmurowej w Irlandii będzie bardzo utrudniony, a cyfrowi giganci będą szukać innych lokalizacji pod inwestycje. Podobny do Dublina los może spotkać inny z kluczowych ośrodków chmurowych w Europie, czyli niemiecki Frankfurt, który również jest już mocno oblegany.
Dlatego kluczowym kryterium dla inwestorów będzie dostępność energii elektrycznej – najlepiej taniej i zielonej. Dodatkowo zyskiwać będą też państwa z chłodniejszym klimatem, bo to oznacza mniejsze zapotrzebowanie na energię do chłodzenia centrów. Zyskać mogą więc przede wszystkim kraje nordyckie, ale również Francja, w której miksie energetycznym dominuje energetyka jądrowa.
Zobacz też: W Polsce błyskawicznie rośnie nowy przemysł energochłonny
Sztuczna inteligencja nadzieją na przyspieszenie energetyki jądrowej
– Model sztucznej inteligencji (AI), do którego szkolenia użyto 53 mln stron dokumentacji amerykańskiego dozoru jądrowego, daje nadzieję na przyspieszenie inwestycji w branży energetyki jądrowej, skrępowanej czasochłonnymi procedurami – czytamy w portalu Powermag.com
Opisuje on współpracę pomiędzy startupem Atomic Canyon a Oak Ridge National Laboratory (ORNL) – jednostką badawczą Departamentu Energii. Jej celem jest stworzenie modelu AI, który pomoże przyspieszyć wszelkie modyfikacje obiektów jądrowych, które aktualnie muszą być poprzedzone długotrwałymi procedurami. To sprawia również, że potencjalni inwestorzy unikają zmian w dotychczas sprawdzonych projektach.
Ponadto branża opiera się też w dużej mierze na doświadczonym personelu, który jest szkolony w zakresie przestrzegania szczegółowych procedur, a to może przekładać się negatywne podejście do wszelkich zmian, co może hamować rozwój sektora. Dlatego było potrzebne stworzeniu modelu AI, który pozwoli swobodnie poruszać się po ogromnej bazie wiedzy zgromadzonej przez dozór jądrowych.
Przedstawiciele Atomic Canyon podkreślają, że najwięcej trudności w pracach nad modelem sprawiało wytrenowanie AI w taki sposób, aby było w stanie odnaleźć się w specjalistycznej terminologii jądrowej, gdyż bez takiej znajomości AI ma tendencje do zmyślania, aby tuszować swoją niewiedzę.
Potrzebne było więc stworzenie tzw. dużego modelu językowego (LLM), a do tego potrzebne są natomiast duże moce obliczeniowe. Dlatego startup ze swoim pomysłem udał się rządowego Oak Ridge National Laboratory, w którym znajduje się superkomputer Frontier – jeden najszybszych na świecie.
W efekcie w ciągu sześciu miesięcy udało się opracować zaawansowany model AI, zdolny do zrozumienia terminologii jądrowej, mogący pełnić funkcję szybkiej wyszukiwarki branżowej wiedzy. Według założeń ma on być dostępny jako open source, czyli oprogramowanie, którego kod źródłowy jest udostępniany bezpłatnie oraz może być rozpowszechniany i modyfikowany. Dlatego poza ORNL będą z niego mogli korzystać np. niezależni badacze czy instytucje odpowiedzialne za energetykę jądrową.
Cytowani przez Powermag.com przedstawiciele Atomic Canyon – odnosząc się do kwestii otwartego dostępu – wskazują, że w wielu branżach panuje niechęć do dzielenia się informacjami, bo firmy boją się utraty przewag konkurencyjnych. Natomiast w sektorze jądrowym wypadek w jednej elektrowni stanowi problem dla całej branży. Dlatego tak ważna jest otwartość, przejrzystość i wzajemne udostępnianie informacji.
Zobacz także: Jak wygląda przeszłość i przyszłość energetyki widziana oczami prezesów PSE