Spis treści
Dla wszystkich transformatorów nie wystarczy
– Hitachi Energy, największy na świecie producent transformatorów, ostrzega, że klienci muszą liczyć się z coraz dłuższym czasem oczekiwania na zamówienia. Obok transformacji energetycznej popyt dodatkowo napędzają też inwestycje w centra danych na potrzeby sztucznej inteligencji – informuje „Financial Times”.
Andreas Schierenbeck, prezes Hitachi Energy, powiedział brytyjskiemu dziennikowi, że firmy energetyczne muszą być przygotowane na oczekiwanie w długiej kolejce po transformatory.
Producenci potrzebują kilku lat, aby dostosować swoje moce przerobowe do skokowego wzrostu zapotrzebowania. Muszą powstać nowe fabryki, zostać dostarczone maszyny i wyszkoleni nowi pracownicy, którzy będą w stanie dostarczać na rynek urządzenia często ważące po 400-500 ton. Dla energetyków oznacza to, że harmonogramy inwestycji będą musiały zostać opóźnione, a żywotność istniejącej infrastruktury wydłużona.
Jeszcze parę lat temu czas oczekiwania na transformatory wynosił 6-8 miesięcy, ale pierwsze problemy zaczęły się wraz pandemią COVID-19, która mocno zakłóciła globalne łańcuchy dostaw. Obecnie, jak wskazuje prezes Schierenbeck, dla klientów, którzy wcześniej nie dokonali rezerwacji, czas realizacji zamówień wynosi 3-4 lata.
Hitachi Energy w nowe moce w najbliższych trzech latach zamierza zainwestować 6 mld dolarów, a także planuje zatrudnić 15 tys. osób. Na przyszłe zdolności produkcyjne koncern ma już pełne obłożenie ze strony klientów. Japońska grupa chce zwiększyć w segmencie sieciowym przychody z obecnych 13 mld do 30 mld dolarów w 2030 r.
„Financial Times” przytacza dane firmy doradczej Rystad Energy, która szacuje, że wartość rynku transformatorów o mocy znamionowej większej niż 10 MVA osiągnie 67 mld dolarów do 2030 r. – wobec ok. 48 mld dolarów w 2024 r. Według firmy ceny urządzeń w porównaniu z 2019 r. wzrosły o 40 proc., a duże trudności z zaspokojeniem popytu potrwają co najmniej do końca 2026 r.
Zobacz także: Najdłuższy podmorski kabel energetyczny walczy z polityką i ekonomią
Morze Północne powinno zazieleniać wodór
– Do 2050 r. moc zainstalowana farm wiatrowych na Morzu Północnym ma sięgnąć nawet 300 GW. Część z tych mocy powinna zostać wykorzystana na miejscu do produkcji „zielonego wodoru” – piszą eksperci w artykule dla portalu Euractiv.
Wśród nich znajdują się przedstawiciele EPICO Climate and Innovation, Oxford Institute for Energy Studies oraz Frontier Economics.
Ich zdaniem wykorzystanie tego akwenu do produkcji „zielonego wodoru” jest jedyną w swoim rodzaju okazją do zbudowania nowego filaru europejskiej odporności energetycznej”, co przełoży się także na zwiększenie konkurencyjności europejskiego przemysłu. Dotyczy to zwłaszcza trudnych do dekarbonizacji sektorów przemysłu ciężkiego, które potrzebują tego czystego paliwa.
Kraje położone nad Morzem Północnym planują zwiększyć moc morskich wiatraków z obecnych niespełna 30 GW do 120 GW w 2030 r. Natomiast w 2050 r., który jest wskazywany jako cel neutralności klimatycznej, ma to być nawet 320 GW. Biorąc pod uwagę wysoki współczynnik wykorzystania mocy lokowanych tam farm, sięgający 50 proc., stwarza to dobre warunki dla zasilania energochłonnych elektrolizerów.
Według ekspertów produkcja wodoru na morzu zmniejszy potrzebę kosztownej rozbudowy sieci elektroenergetycznej – zarówno morskiej, jak i lądowej. Przykładowo w Niemczech przewidywane koszty rozbudowy sieci do 2045 r. są szacowane na 320 mld euro, z czego połowa przypada na część morską.
Tymczasem na odległości większe niż 100 km bardziej opłacalne od inwestowania w przesył energii z morskich farm może być transportowanie rurociągami wyprodukowanego dzięki nim „zielonego wodoru”. Według szacunków firmy DNV, podłączenie do sieci niemieckiej farmy wiatrowej na Morzu Północnym o mocy 14 GW może kosztować 44 miliardy euro. Natomiast koszt rurociągu wodorowego wyniósłby 1,2 mld euro, a elektrolizerów 26 mld euro.
Na łamach „Euractiv” autorzy artykułu podkreślają jednak, że rozwój europejskiego rynku „zielonego wodoru” idzie bardzo opornie.
Według danych firmy doradczej Boston Consulting Group, tylko 2 proc. planowanych do uruchomienia do 2030 r. mocy produkcyjnych wyszło dotychczas poza fazę planowania. Z kolei Europejski Trybunał Obrachunkowy zaapelował o weryfikację planów Unii Europejskiej w tym zakresie. Dlatego w dużej mierze od nowej Komisji Europejskiej będzie zależało, czy bariery regulacyjne, finansowe i techniczne dla tego rynku uda się przezwyciężyć.
Zobacz również: Wodorowe spółki wpadły w dołek
Ile Elon Musk wygra dzięki wspieraniu Donalda Trumpa?
– Żaden biznesmen nie postawił w historii USA tak dużych pieniędzy na zwycięstwo polityka jak Elon Musk. Sojusz z Donaldem Trumpem może mu przynieść wiele korzyści, ale równie dobrze duet tworzony przez dwie osoby z wybujałym ego może szybko przestać się ze sobą dogadywać – ocenia „The Economist”.
Brytyjski tygodnik zwraca uwagę, że żaden biznesmen nie zbliżył się do prezydenckiej machiny władzy jak twórca Tesli i SpaceX, który stał się najgłośniejszym orędownikiem Trumpa podczas jego kampanii wyborczej. W reakcji na wyniki wyborów kurs akcji Tesli wzrósł o 15 proc., co zwiększyło majątek Muska o 20 mld dolarów – do 285 mld dolarów.
Miliarder postawił na kandydata Republikanów, gdyż ten – choć nie jest fanem samochodów elektrycznych – może przynieść mu więcej korzyści.
Nawet jeśli Trumpowi uda się spełnić zapowiedzi o wycofaniu wprowadzonego przez administrację Bidena wsparcia dla zielonych technologii – w tym samochodów elektrycznych, to bardziej to uderzy w amerykańską konkurencję Tesli, taką jak Ford czy General Motors, która jest mniej zaawansowana w elektryfikacji. Po Trumpie można też oczekiwać ostrej polityki celnej wobec Chin.
Z kolei Kamala Harris, kandydatka Demokratów, budziła obawy Muska przed zwiększeniem regulacyjnej presji na jego biznesy, które już teraz – jego zdaniem – mogłyby się rozwijać znacznie szybciej, gdyby nie biurokracja. Tej prezydent-elekt jest zadeklarowanym wrogiem i zapowiada, że powierzy Muskowi stanowisko szefa komisji, której celem będzie ograniczenie biurokratycznych barier.
Jednak despotyczny styl zarządzania właściciela Tesli niekoniecznie będzie skazany na sukces, gdy swoją wizją będzie chciał objąć mocno uzwiązkowiony sektor publiczny. Z drugiej strony Elon Musk już wielokrotnie zadziwiał świat swoją skutecznością, więc istnieje też opcja, w której dokona on pozytywnego wstrząsu w rządowej administracji.
Jednocześnie biznesowo-polityczny związek Muska i Trumpa budzi obawy o oligarchizację władzy, co przy globalnej skali oddziaływania byłoby znacznie dalej idące w skutkach niż wewnętrzna sytuacja w USA. Niemniej w przeszłości drogi Trumpa i jego biznesowych sojuszników już nieraz się rozchodziły, a przykładem jest chociażby Rex Tillerson, były szef ExxonMobil.
– Zarówno Musk, jak i Trump uważają, że nie mają sobie równych, co nie jest fundamentem do trwałej przyjaźni – konkluduje „The Economist”.
Zobacz też: Wielka gra o cienkie płatki bez których nie będzie elektrycznych aut
Nadchodzi najtrudniejsza energetycznie zima dla Ukrainy
– Ukraina stoi w obliczu najcięższej zimy podczas toczącej się od blisko trzech lat wojny. Trwające po kilkanaście godzin dziennie przerwy w dostawie energii to realistyczny scenariusz – pisze Politico.
Portal podkreśla, że trwa wyścig z czasem, aby przed nadejściem mroźnej zimy przywrócić do działania jak najwięcej infrastruktury energetycznej, która została zniszczona lub uszkodzona rosyjskimi nalotami. Systematyczne ataki doprowadziły do utraty połowy mocy wytwórczych, a do dyspozycji pozostały przede wszystkim elektrownie jądrowe, które pokrywają obecnie większość zapotrzebowania na energię.
Tylko pod koniec sierpnia Rosjanie wystrzelili ponad 200 rakiet i dronów w kierunku ukraińskich zakładów energetycznych, kończąc w ten sposób serię ataków, które doprowadziły do wyłączenia z użytku jednostek o łącznej mocy 9 GW. Jednocześnie ukraińska ochrona przeciwlotnicza nie jest tyle szczelna, aby zagwarantować to, że odbudowywana infrastruktura nie zostanie ponownie zniszczona tuż po uruchomieniu.
Cytowani przez Politico analitycy wskazują, że w scenariuszu realistycznym nadchodząca zima upłynie pod znakiem w przerw w dostawach energii wynoszących od 8 do 14 godzin dziennie.
W pesymistycznym, zakładającym fale mrozów, a także ataki skutkujące odłączeniem energetyki jądrowej, przerwy te mogłyby wynieść nawet i 20 godzin dziennie. To oznaczałoby już ogromne problemy z ogrzaniem ludności i podtrzymaniem pracy fabryk – również tych pracujących na potrzeby wojenne.
Kijów liczy więc na pomoc sojuszników w odbudowie mocy wytwórczych. Unijne wsparcie w tym zakresie koordynuje Wspólnota Energetyczna, której dyrektorem jest Artur Lorkowski. Wskazuje on, że pomoc utrudnia czas potrzebny na znalezienie części zamiennych oraz ich instalację. Mimo tego Wspólnota Energetyczna zakłada, że przed zimą uda się przywrócić do pracy 3 GW mocy.
Od początku grudnia mają się też zwiększyć zdolności przesyłowe z UE na Ukrainę – choć niewiele w stosunku do potrzeb, bo o 400 MW. Analitycy podkreślają jednak, że poza dostawami urządzeń dla energetyki kluczowe jest wsparcie w postaci ochrony przeciwlotniczej oraz pomocy humanitarnej, która będzie potrzebna, jeśli niedobory energii staną się bardzo dotkliwe.
Zobacz również: Największy koncern energetyczny Ukrainy szuka szczęścia w Polsce