Spis treści
To, że każdy dba o swoje interesy, wiadomo od dawna, podobnie jak to, że w Unii Europejskiej robią to lobbyści. Otrzymaliśmy właśnie tego dobitny przykład – pytanie tylko, czy dostrzegli to nasi politycy.
Chodzi o produkcję baterii – nowe fabryki w Europie to potencjalnie jeden z najbardziej dynamicznie rozwijających się sektorów w reindustrializacji Unii Europejskiej. Polska jest na dobrej pozycji startowej, ponieważ według statystyk zajmuje obecnie drugie miejsce na świecie w produkcji baterii. Można jednak powiedzieć, że była, bo ostatnie decyzje Unii Europejskiej spychają nas do tyłu.
Problem dotyczy „śladu węglowego”. Obowiązkowe staje się oznaczanie baterii pod względem emisji CO2, a w niedalekiej przyszłości (za kilka lat) regulacje mogą promować tylko te baterie, które zostaną wyprodukowane z niskim „carbon footprint”. Polskie fabryki (głównie międzynarodowych producentów) radziły sobie z tym dotychczas dobrze, kupując specjalnie „zieloną”, bezemisyjną energię, co pozwalało im raportować poziom około 40-80 g CO2/kWh energii zużytej do produkcji.
Niestety, nowe wytyczne UE mogą wymusić oznaczanie baterii nie na podstawie rzeczywistej energii zużytej w procesie produkcji, ale na globalnym poziomie emisyjności energetyki w danym kraju. Dla Polski oznacza to minimum 600 g/kWh. Poprawki te lobbuje Francja (gdzie emisyjność krajowa wynosi około 50 g CO2/kWh) oraz części innych państw (średnia emisyjność w UE to nieco powyżej 200). Wygląda więc na to, że inne kraje będą, używając korporacyjnej nowomowy, „bardziej optymalne” dla produkcji baterii w Unii Europejskiej.
Możemy oczywiście oburzać się na „francuskie intrygi” i ubolewać nad kolejnym przypadkiem, kiedy nasz kraj cierpi pod unijnymi decyzjami, ale możemy również podziwiać skuteczny lobbying i zadać sobie pytanie: gdzie są europosłowie i członkowie odpowiednich komisji (w tym ITRE, gdzie mamy przewodniczącego)?
Jeżeli Polska przegra tę sprawę, to boleśnie okaże się, że jesteśmy może głośni na posiedzeniach Parlamentu UE i podczas europejskich happeningów, ale kompletnie bezradni w kwestiach lobbingu dotyczącego kluczowych spraw dla polskiej energetyki i przemysłu.
I gdy za kilka, kilkanaście lat będziemy budować magazyny energii z francuskich baterii, to może zamiast narzekać, warto będzie przypomnieć sobie, kto wtedy zaspał.
Bez sensu zamykają węgiel
W dzisiejszym, konkurencyjnym świecie kraje nieustannie rywalizują o dostęp do rynków, a my musimy nie tylko bronić własnych interesów, ale również cieszyć się, gdy inni popełniają błędy. Na szczęście ostatnio na Zachodzie podejmowane są same absurdalne decyzje…
W Norwegii postawiono wyłącznie na samochody elektryczne. Ostatnie dane pokazują, że w ubiegłym roku aż 97% sprzedanych aut było elektrycznych. Można jedynie współczuć Norwegom, bo w zimnym klimacie te pojazdy będą tracić, jak niektórzy twierdzą, nawet 50% swojej pojemności akumulatora. Tym bardziej, że w Norwegii na kilometr kwadratowy przypada około 15 mieszkańców, a u nas aż 122.
Jak Norwegowie zamierzają pokonywać olbrzymie odległości, wśród stad reniferów i wielkich zasp śnieżnych, korzystając z takich pojazdów? My możemy tylko cieszyć się, że u nas wciąż jeżdżą 30-letnie diesle i będziemy stawiać opór unijnym regulacjom motoryzacyjnym (choć nie wiadomo, jak skutecznie).
W Wielkiej Brytanii zamykana jest ostatnia elektrownia węglowa (Ratcliffe-on-Soar, 2000 MW). To wręcz komiczne! Wyszli z Unii, więc nie muszą podlegać systemowi ETS. Mogliby kupować tani węgiel z zagranicy, a ich elektrownia jest całkowicie zamortyzowana. Nawet jeśli technologia jest przestarzała, wystarczyłoby zmodernizować kocioł i turbinę — robimy to od 30 lat. Zamiast tego konsekwentnie rezygnują z paliw kopalnych, w tym gazu. Zobaczymy za kilka lat, ile będzie kosztować ich energia i czy nie będą cierpieć z powodu blackoutów.
Czytaj: Po 140 latach kończą z węglem, a teraz na celownik biorą elektrownie gazowe
W Europie, w tym w Niemczech, udział OZE w produkcji energii jest w tym roku rekordowy. Niestety, to wciąż bez sensu – coraz więcej i więcej OZE. Wyniki mogą co prawda nieco spaść w okresie jesienno-zimowym, ale trend jest niezmienny – OZE wygrywa. A co ze stabilnością sieci? Na pewno czekają ich poważne problemy…
Statystyki pokazują jednak coś zupełnie innego: wskaźnik SAIDI (czas przerw w dostawie energii – minuty na odbiorcę rocznie) w Polsce, gdzie jesteśmy przedostatni w Europie, wynosi ponad 200 minut, a w Niemczech… kilkanaście minut!
Tam wskaźnik spada, u nas rośnie (bo rośnie również udział OZE). Ale to tylko statystyka, w końcu w Rumunii wynosi 370 minut.
A 200 minut rocznie to mniej niż minuta dziennie – większość z nas tego nawet nie zauważa, więc nie ma co się przejmować.
Feliz Navidad bez światła za to już 1 października!
Wenezuela mogłaby codziennie być wdzięcznym tematem dla satyry, gdyby nie fakt, że groteska nieustannie przeplata się tam z tragedią. Jak zwykle – wielki, bogaty kraj, który pogrąża się w chaosie na własne życzenie. Mimo olbrzymich złóż ropy naftowej i znacznych zasobów energii z rzek (73% energii pochodzi z hydroelektrowni), zaczynają się problemy z dostawami prądu – wielka awaria (blackout) miała miejsce w sierpniu.
Przerwy w dostawach energii to jedynie dodatek do całej palety kłopotów: hiperinflacja (niegdyś gigantyczna, obecnie częściowo opanowana), ruina gospodarcza (spadek PKB o 10% w tym roku), masowa emigracja (prawie 8 mln z niespełna 30 mln obywateli) i nieustanne konflikty polityczne.
Wszystko zaczęło się od charyzmatycznego, pełnego nowatorskich pomysłów, lewicowego prezydenta Hugo Chaveza. Po jego śmierci władzę przejął jego następca – Nicolas Maduro.
Wenezuela jest dziś doskonałym przykładem „nowoczesnej ekonomii” naszych czasów: rozdęte programy socjalne dla najuboższych, mające na celu zbudowanie lojalnego zaplecza wyborczego.
Większość miejsc pracy jest powiązana z sektorem państwowym (przede wszystkim państwowa spółka naftowa) oraz szeroko rozbudowanym aparatem bezpieczeństwa, podporządkowanym sądownictwem i lojalnymi mediami. Każde stanowisko jest uzależnione od lojalności wobec partii Maduro i popierania wszystkich jego działań. Taki system daje solidną bazę wyborczą – każdy „kupiony” głos to jeden głos więcej dla prezydenta, a do tego dochodzą rządowe media i, jeśli trzeba, inne środki nacisku.
Niedawno ponownie doszło do sfałszowania wyborów prezydenckich, co dało Maduro trzecią kadencję. Brutalnie tłumione są protesty, opozycja jest pacyfikowana, a kontrkandydat Maduro w wyborach został aresztowany.
Państwowe media, które są jedynymi w kraju, za wszelkie niepowodzenia oskarżają opozycję – według nich blackout był wynikiem sabotażu, a coraz gorsze wyniki państwowych spółek są efektem działań „wrogich sił”, głównie z USA, ale także z Unii Europejskiej.
Wszyscy, którzy mają umiejętności i chcą żyć normalnie, emigrują – skala jest ogromna. Ci, którzy zostają, próbują dopasować się do „nowego stylu rządów” i starają się zdobyć państwową posadę. To w zasadzie standard naszych czasów, jednak Maduro wyróżnia się swoimi barwnymi i niekonwencjonalnymi pomysłami. Ostatnio (już po raz kolejny – pierwszy raz w 2020 roku) ogłosił… przesunięcie Świąt Bożego Narodzenia.
Feliz Navidad w Wenezueli można zatem obchodzić już za półtora miesiąca, prawdopodobnie przy naturalnym oświetleniu ognisk, pochodni rządowych bojówek i wystrzałach karabinowych na zaciemnionych ulicach. Z pewnością na Święta będą też dodatkowe bonusy dla wszystkich (emerytury, pensje, dodatki), co ponownie podsyci hiperinflację. Warto jednak zwrócić uwagę na radosne twarze i oklaski w rządowej telewizji po przemówieniu prezydenta.
Jakie to szczęście, że polska gospodarka, polityka i energetyka przez wiele lat nie czerpała wzorców z Wenezueli!