Spis treści
Ledwo minął początek sierpnia, a już pojawia się szereg wypowiedzi na temat cen energii w 2025 roku. Okazuje się, że możemy spać spokojnie – Ministerstwo Klimatu zapowiada kolejne zamrożenie cen, ustalenie maksymalnych pułapów oraz prawdopodobnie dodatkowe dotacje. Lud będzie zadowolony.
Przywołując analogie historyczne, warto zauważyć, że system zamrażania cen, regulowanych stawek, a nawet darmowych darów był szeroko stosowany już w starożytnym Rzymie. Od około 60 roku p.n.e. obywatelom imperium zamieszkującym Rzym (a później cały półwysep) rozdawano zboże za darmo, co naturalnie doprowadziło do sytuacji, w której coraz więcej osób przestawało pracować, a samo zboże straciło na wartości.
Za czasów Juliusza Cezara około jednej trzeciej mieszkańców Rzymu żyła na koszt państwa, a pod koniec panowania jego następcy, Oktawiana Augusta, liczba ta się podwoiła. Kwestia zboża stała się sprawą narodowej wagi, a darmowe rozdawnictwo było tak mocno zakorzenione, że nikt nie odważył się go zakwestionować, mimo że koszty rosły lawinowo, osiągając w końcu niemal 30% całkowitych dochodów państwa.
Problemem dla rządzących było, jak zawsze, pokrycie tych kosztów. Wówczas nie istniała jeszcze drukarka banknotów, więc inflację twórczo generowano poprzez psucie monety. Aby przeciwdziałać wzrostowi cen, wprowadzano regulowane ceny – istniały tabele maksymalnych kosztów wina, oliwy, mięsa, a nawet zwierząt i niewolników – oraz surowe kary dla spekulantów i kupców ukrywających towary.
Oczywiście, system ten nie działał i ostatecznie się załamał. W poszukiwaniu ratunku środki finansowe zdobywano za pomocą agresywnych wojen łupieżczych lub poprzez krajowy system łupienia bogatych obywateli i konfiskaty ich majątku, często pod pretekstem procesów o „obrazę majestatu”.
Obecnie ponownie obawiamy się zrostu kosztów dobra narodowego, jakim jest prąd, w 2025 roku. Śpimy spokojnie, ponieważ ceny mają pozostać na tym samym poziomie, ale ktoś będzie musiał za to zapłacić.
Prawdopodobnie w dużej mierze będzie to Fundusz Transformacji Energetyki – czyli pieniądze, które wpłacimy za emisje CO2, wrócą do nas w formie rekompensat za rachunki, ale nie doprowadzi to do realnych zmian w energetyce, a my wciąż będziemy płacić coraz więcej.
Historia uczy nas, że gdy ceny są stałe i rekompensowane, oszczędzanie i inwestycje w energetykę tracą sens. Niestety, środków i tak zabraknie – czy zatem czeka nas wojna, czy też łupienie bogatych?
Atomowy wyścig: Polska-Burkina Faso
Wszyscy znamy już wyniki medalowe z olimpiady – Polska zajęła 42. miejsce. Niektórym poszło jeszcze gorzej – Burkina Faso, malowniczy kraj afrykański liczący ponad 22 miliony mieszkańców, wystawił ośmioosobową reprezentację i nie zdobył ani jednego medalu (najlepszy wynik osiągnął Fabrice Zango, zajmując 5. miejsce w trójskoku).
Ci, którzy obstawiali Polskę w zakładach medalowych przeciw Burkina Faso, mogą odetchnąć z ulgą. Jednak zakłady trwają dalej. Burkina Faso właśnie ogłosiło, że podjęło rozmowy z Rosją na temat budowy elektrowni jądrowej. Yacouba Zabre Gouba, minister energii, górnictwa i kopalni odkrywkowych Burkina Faso, po spotkaniu wyraził duży optymizm, a firmy bukmacherskie zaczęły przyjmować zakłady: elektrownia jądrowa – szybciej u nich czy u nas? O medale jestem mimo wszystko spokojny, ale co do tego drugiego zakładu… no, nie wiem.
Chińskie wiatraki w Europie
W Europie rozpoczęła się budowa pierwszych morskich farm wiatrowych wyposażonych w turbiny chińskich producentów, i to od razu o rekordowej mocy 18,5 MW – największych obecnie dostępnych na rynku. Elektrownia ma powstać w Niemczech, w pobliżu wyspy Borkum, do 2028 roku.
Wygląda na to, że Niemcy, ucząc się na błędach, postanowili powtórzyć drogę, jaką w latach 90. przebył polski przemysł włókienniczy, który padł pod naporem azjatyckiej konkurencji. Teraz chińskie wiatraki, oferowane po dumpingowych cenach i przy okazji rekordowo duże, będą wypierać z rynku Siemens Gamesę oraz innych europejskich i amerykańskich producentów.
Dla wielu przeciwników europejskiej transformacji, zaniepokojonych, że Polska będzie płacić za „niemieckie wiatraki”, ta wiadomość może być uspokajająca – w przyszłości będziemy płacić za chińskie turbiny, a dodatkowo nie będzie potrzeby budowy fabryk w Polsce, bo wszystko zostanie dostarczone w pakiecie prosto z Chin.
Czy przeniesiemy górników nad morze?
Mniej śmieszne, a niestety bardziej brutalne biznesowo: zmierzch górnictwa jest nieuchronny. Morskie farmy wiatrowe i panele fotowoltaiczne już w perspektywie dekady będą produkować większość energii w Polsce. Proces ten jest nieodwracalny, patrząc na trendy inwestycyjne i rozwój technologiczny. Obecnie, jak to bywa w procesach zmian, znajdujemy się na etapie częściowego zaprzeczania, wyparcia oraz poszukiwania bezbolesnych rozwiązań.
Pojawiają się optymistyczne analizy dotyczące transformacji miejsc pracy dla górników i energetyków z sektora paliw kopalnych na farmy wiatrowe, zwłaszcza te morskie. Choć wygląda to dobrze na papierze i w prezentacjach, w rzeczywistości jest to znacznie trudniejsze do osiągnięcia.
Sektor OZE nie będzie w stanie stworzyć 80-100 tysięcy miejsc pracy, które obecnie zapewnia górnictwo, a koncepcja zatrudnienia górnika ze Śląska do serwisowania turbiny wiatrowej na Bałtyku wydaje się co najmniej egzotyczna. Niestety, nawet w sezonie wakacyjnym trudno uczynić z tego satyrę – dlatego też, w ogólnym sensie, nadal będziemy unikać rozwiązania problemu, wypierając go z naszej świadomości.
Spółdzielnie energetyczne – wiele hałasu o nic?
Coraz częściej w różnych wypowiedziach słyszy się o spółdzielniach energetycznych i ich rzekomo ogromnym potencjale. Dołączają one do długiej listy „wielkich szans transformacji,” które bardziej rezonują w opinii publicznej niż rzeczywiście działają.
Pomimo atrakcyjnego pomysłu, trzeba niestety przyznać, że na dziś dzień spółdzielnie energetyczne praktycznie nie funkcjonują. W Polsce istnieje zaledwie 38 takich spółdzielni, które mają łącznie potencjał generacyjny wynoszący 7 MW. Jeśli któryś z polityków znów będzie przywoływał spółdzielnie energetyczne, warto szybko sprowadzić go na ziemię.