„Najdroższy prąd w Europie”, „szokujące dane Eurostatu” – takie zdania w „Gazecie Wyborczej” i na wyborcza.biz przyciągają wzrok. Spróbujmy jednak przyjrzeć się bliżej co siedzi w cenie prądu i skąd się one biorą.
Rzeczywiście relacja cen prądu do siły nabywczej jest w Polsce niekorzystna. „ Gazeta” pisze, że przeciętny Polak może za swoją pensję kupić dużo mniej. To samo zresztą dotyczy większości kluczowych towarów, których cena jest w dużej mierze określana przez światowe rynki: benzyny, węgla czy pszenicy.
Polski prąd póki co nie krąży tak swobodnie po świecie jak węgiel albo ropa, bo jest zależny od połączeń transgranicznych. Ale węgiel… 94 proc. prądu w Polsce produkuje się właśnie z niego, 60 proc. proc. z węgla kamiennego, którego ceny wyznaczają światowe trendy ( brunatny to inna bajka, wykorzystuje się go wyłącznie na miejscu).
W naszym rachunku za prąd trochę więcej niż połowa to cena samej energii, reszta to koszt jej dystrybucji czyli dostarczenia. Ten drugi to naturalny monopol, ceny dystrybucji będą zawsze zatwierdzane przez Urząd Regulacji Energetyki, ale dostawcę prądu możemy sobie zmienić. Dziś jest to mało opłacalne, bo ceny dla gospodarstw domowych są regulowane przez URE i dostawcy nie mają żadnego interesu żeby walczyć o ten rynek.
Około połowy ceny samego prądu to właśnie koszt jego wytworzenia z węgla. Spółki węglowe domagają się od elektrowni cen światowych. I słusznie, bo niby dlaczego miałyby dostawać mniej? Polski producent pszenicy czy mąki też patrzy na światowe ceny i nie obchodzi go, że przeciętny Kowalski może sobie za swoją pensję kupić mniej bułek niż przeciętny Schmidt. Jeśli w Polsce cena pszenicy będzie niższa niż na Zachodzie, to wyeksportuje swój towar i guzik go będzie obchodzić, po ile są bułeczki w naszym kraju.
Urząd Regulacji Energetyki domaga się obniżenia taryf dla gospodarstw domowych. Każdy chciałby płacić mniej…. Warto jednak pamiętać, że 75 proc. prądu w Polsce zużywają firmy i instytucje. We wszystkich krajach UE ceny dla gospodarstw domowych są wyższe niż dla firm, ale w Polsce ta różnica jest najmniejsza. Po prostu dostawcy prądu „odbijają sobie” niższe marże na domach wyższymi marżami dla firm, zwłaszcza małych korzystających z tzw. taryfy C. Tam ceny są już od 2007 r. wolne, ale świadomość, że można zmienić dostawcę, niższa niż w wielkich hutach czy fabrykach, które organizują przetargi na dostawę prądu.
W ten sposób dzięki regulowanym przez URE cenom płacimy wprawdzie mniej za prąd, ale za to więcej np. za chleb ( prąd do zasilenia chlebowego pieca to drugi po mące najważniejszy koszt jego wytworzenia).
Tak to działa. Nawet jeśli teraz Urząd Regulacji Energetyki wymusi obniżki cen prądu dla gospodarstw domowych, to i tak od zapowiada, że za jakiś czas będą one uwolnione. Wówczas pójdą w górę o kilka proc. i nie ma co się łudzić, że firmy je obniżą. W zamian powinna nastąpić obniżka cen dla małych firm. Czy nastąpi? Same z siebie firmy energetyczne oczywiście tego nie zrobią, zależy przede wszystkim od świadomości przedsiębiorców, który będą zmieniać zbyt drogich dostawców. Oni mają dużo więcej do zyskania zmieniając dostawcę prądu niż kilka zł miesięcznie, które może dostać przeciętne gospodarstwo domowe.
Wreszcie pozostaje kwestia kosztów w samych firmach energetycznych. Nie ma powodu żeby klienci płacili za rozbuchane przywileje socjalne w państwowych firmach – rozmaite gwarancje zatrudnienia, pakiety, bonusy, itd., itp. Gdy w prywatnych fabrykach czy hutach spada sprzedaż samochodów czy stali, to nie ma mowy o podwyżkach. Ale w państwowym górnictwie i energetyce niestety to tak nie działa – silne związki zawodowe wymuszają na słabych zarządach wyższe pensje kosztem klientów.
Za te przywileje płacimy wszyscy.