Spis treści
Przedstawiamy tematy, które zainteresowały naszą redakcję w minionym tygodniu w zagranicznych mediach opiniotwórczych.
Wenezuelskie grzechy naftowych traderów wciąż nieosądzone
– Największe globalne firmy handlujące surowcami, m.in. Glencore, Trafigura oraz Vitol, przez ponad dekadę mogły czerpać korzyści dzięki sfałszowanym aukcjom na zakup wenezuelskiej ropy. Choć dowody były poważne, to słabo przygotowany pozew sądowy nie przyniósł żadnych rezultatów w tej sprawie – wskazuje Bloomberg.
Agencja szeroko opisując tą historię sprzed kilku lat zwraca uwagę na jej nietuzinkowy wymiar personalny. Poszkodowaną Wenezuelę, z jej antydemokratycznymi władzami z Nicolasem Maduro na czele, reprezentował David Boeis – jeden z najbardziej znanych amerykańskich prawników. Wśród jego osiągnięć było m.in. ukrócenie monopolistycznych zapędów koncernu Microsoft, ale też podejmowanie się obrony w sprawach dotyczących firm tytoniowych czy bogaczy skazanych za przestępstwa seksualne.
Boeis zaangażował się w wenezuelską sprawę w 2017 r. za namową swojego dawnego znajomego Billa Dukera – inwestora, który w przeszłości sam wylądował za kratkami z powodu oszustw. Duker znalazł się w posiadaniu dowodów na to, że przez ponad 10 lat aukcje na zakup ropy w Wenezueli były fałszowane, co pozbawiło ten upadający gospodarczo kraj miliardów dolarów.
Kluczowe okazało się pozyskanie starego laptopa, który w przeszłości należał do Francisco Morillo, organizującego nielegalny proceder wenezuelskiego biznesmena, który pełnił rolę nieoficjalnego pośrednika pomiędzy państwowym koncernem naftowym PDVSA a niektórymi jego kluczowymi klientami. Laptop zawierał mnóstwo poufnych informacji, w tym o licznych wpłatach na konta członków rodzin dyrektorów PDVSA.
Skąd laptop znalazł się w posiadaniu Dukera? Zadbał o to biznesmen Wilmer Ruperti, rywal Morillo, który również był skazywany w przeszłości za oszustwa. Ruperti zdobył laptopa z materiałem dowodowym na naftowe przekręty od byłej żony Morillo, która postanowiła się na nim zemścić.
David Boeis zaangażowanie w sprawę, która trafiła do sądu w Miami w 2018 r. tłumaczył potrzebą wymierzenia sprawiedliwości wobec korporacji, które zagrabiły surowce należące do wenezuelskiego narodu, zmagającego się z problemami humanitarnymi. Niemniej 10-cyfrowa kwota, na którą miał liczyć Boeis, Duker czy Ruperti w razie zwycięstwa w procesie, na pewno miała nie mniejsze znaczenie.
Wśród ponad 40 oskarżonych o wykorzystywanie poufnych informacji, przekupstwo, ściąganie haraczy i pranie brudnych pieniędzy znaleźli się przedstawiciele m.in. takich firm jak Glencore i Trafigura. Obie strony zaangażowały dziesiątki prawników, co zapowiadało zaciekłą batalię. Jednak już w 2019 r. sąd oddalił pozew wskazując na jego niekompetentne przygotowanie, m.in. pod kątem tego, czy Boies ma legitymację do reprezentowania PDVSA.
Bloomberg podkreśla, że po kilku latach od tych wydarzeń dotychczasowe dowody, a także relacje osób mających wiedzę o korupcyjnym procederze, potwierdzają główne tezy pozwu: przez wiele lat Wenezuela była plądrowana na korzyść układu stworzonego przez Francisco Morillo oraz kilku najbogatszych firm traderskich na świecie. I jak dotąd nikt nie został za to pociągnięty do odpowiedzialności.
Zobacz także: Jak Orlen w Wenezueli ropę kupował
Joe Biden podkręca regulacje dla energetyki węglowej
– Agencja Ochrony Środowiska (EPA) zaostrza przepisy dotyczące emisji CO2 oraz zanieczyszczeń przez elektrownie węglowe. Administracja prezydenta Joe Bidena liczy na to, że pomogą one zyskać przychylność młodszych i ekologicznie nastawionych wyborców w potyczce o reelekcję z Donaldem Trumpem – informuje Politico.
Portal wyjaśnia, że w tej grupie elektoratu rosną negatywne odczucia wobec dotychczasowych rządów Bidena, w trakcie których amerykański przemysł naftowy i gazowy rósł w siłę, a także ruszał z kolejnymi inwestycjami.
Oprócz zbyt łagodnej polityki wobec paliw kopalnych młodszym i bardziej liberalnym wyborcom nie podoba sie także mocne wsparcie Bidena dla Izraela, którego walka z Hamasem przynosi duże straty wśród ludności cywilnej w Strefie Gazy. Z tego powodu w ostatnich dniach narasta fala demonstracji studenckich w USA.
Zgodnie z przepisami, które przedstawiła EPA, elektrownie węglowe będą zobowiązane do ograniczenia emisji o 90 proc., jeśli planują eksploatację po 2039 r. Natomiast od 2032 r. będą stopniowo zaostrzane limity emisji, a ich spełnienie będzie wymagało montażu do tego czasu instalacji do wychwytu CO2. Ponadto EPA chce wdrożyć bardziej rygorystyczne przepisy dotyczące emisji rtęci, oczyszczania ścieków, a także zagospodarowania ubocznych produktów spalania, zwłaszcza popiołów.
Aktualnie w USA jest eksploatowanych ok. 200 elektrowni węglowych, a udział tego paliwa w amerykańskim miksie energetycznym stale się zmniejsza.
Przyczyniła się do tego „rewolucja łupkowa”, dzięki której Amerykanie stali się wiodącymi producentami gazu, a także rozwój odnawialnych źródeł energii. W ciągu ostatnich 20 lat udział węgla w generacji energii elektrycznej spadł z ponad 50 proc. do 16 proc. w 2023 r. Gaz odpowiadał za 43 proc., a OZE za ok. 20 proc.
Negatywne stanowisko wobec przepisów, które przygotowała EPA, wyrażają już przedstawiciele przemysłu węglowego, a także politycy Partii Republikańskiej, która ma mocną pozycję w stanach związanych z tym sektorem gospodarki. Zarzucają oni Demokratom, że rygorystyczne wymagania doprowadzą do zamknięcia elektrowni w obliczu rosnącego zapotrzebowania na energię elektryczną. Ponadto uważają klimatyczne plany Bidena za nierealistyczne i prowadzące do zachwiania stabilnych dostaw energii w przystępnej cenie.
Zobacz również: Jak uwolnić polskie ciepłownictwo od węgla, gazu i CO2?
Unijne emisje CO2 lecą w dół przez ETS
– Emisje CO2 w Europie szybko spadają, co pokazuje, że unijny system handlu emisjami (ETS) faktycznie działa – uważa „The Economist”.
W 2023 r. emisje spadły o ponad 15 proc., do czego w dużej mierze przyczyniła się redukcja emisji przez energetykę i przemysł. W ubiegłym roku oddano do użytku 17 GW nowych w mocy wiatrowych, a także 56 GW w fotowoltaice. Według prognoz rok 2024 przyniesie kolejne rekordy pod względem rozwoju OZE, a sprzyjają temu m.in. niskie ceny paneli PV.
Modele prognostyczne opracowane przez Komisję Europejską pokazują, że utrzymanie obecnej polityki powinno doprowadzić UE do redukcji całkowitych emisji o 88 proc. do 2040 r. w porównaniu z poziomem z 1990 r. Mając na uwadze cel na rok 2030, który wynosi 55 proc. redukcji, istnieje więc perspektywa na wytyczenie celu na poziomie 90 proc. na 2040 r. Niezmienny pozostaje natomiast cel neutralności klimatycznej w 2050 r.
Do 2023 r. w sektorach objętych ETS, takich jak przemysł i wytwarzanie energii elektrycznej, emisje CO2 łącznie obniżyły się o 47 proc. w porównaniu z 2005 r., kiedy uruchomiono ten system. W ubiegłym roku roku przyjęto reformę ETS, która będzie w nadchodzących latach skutkować spadkiem wydawania nowych pozwoleń i wzrostem ich cen. Ponadto od 2027 r. powstanie ETS2, przeznaczony dla transportu oraz budynków, który ma stopniowo przyczynić się do spadku emisji w tych sektorach.
Do odchodzenia od paliw kopalnych, a przez to redukcji emisji, przyczyniła się też agresja Rosji na Ukrainę, która doprowadziła do kryzysu energetycznego – zwłaszcza dużego wzrostu cen gazu. Z jednej strony spowodowało to spadek produkcji przemysłowej, ale z drugiej strony stało się dodatkowym bodźcem do inwestycji związanych z transformacją energetyczną. Energochłonny przemysł w 2027 r. ma zyskać natomiast ochronę w postaci swego rodzaju cła węglowego (CBAM) na wybrane produkty importowane do UE
„The Economist” podkreśla, że najlepszym sposobem na dekarbonizację jest jak największa elektryfikacja. Jednak udział energii elektrycznej w całkowitym zużyciu energii w Europie przez ostatnią dekadę rósł powoli i wynosi ok. 21 proc. – w przeciwieństwie do Chin, gdzie gwałtownie wzrósł do 27 proc.
Do przyspieszenia byłby jednak potrzebny wspólny i głęboko zintegrowany rynek energii elektrycznej, w którym będą uzupełniać się francuskie elektrownie jądrowe, hiszpańskie farmy PV, duńskie wiatraki, norweskie hydroelektrownie, a także aktywa wytwórcze w innych krajach.
Bruegel, brukselski think tank, ocenia, że w pełni zintegrowany europejski rynek energii mógłby zmniejszyć potrzeby inwestycji w magazyny i moce rezerwowe o 20-30 proc. Integrację ma przyspieszyć reforma, uchwalona 11 kwietnia przez Parlament Europejski. Niezależnie od tego wyzwaniem dla UE pozostają koszty, zwłaszcza rozbudowa i modernizacja sieci elektroenergetycznych.
Zobacz także: Polska ma rekordowe dochody ze sprzedaży CO2. Na co je wydaje?
Dlaczego państwa rozwijające narzekają na „zielony kolonializm”
– Ćwierć wieku temu świat obiegło zdjęcie z podpisania umowy ratującej finanse Indonezji w 1998 r. Ówczesny szef Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Francuz Michel Camdessus, stał jak „kolonialny nadzorca” nad prezydentem Indonezji Suharto i patrzył jak Indonezyjczyk podpisuje umowę pożyczki, którą wielu jego rodaków oceniało jako upokarzającą. Dziś znowu wiele państw ma pretensje o „kolonialny podtekst zielonej krucjaty handlowej Unii Europejskiej” – pisze Alan Beattie, publicysta „Financial Times”.
Beattie zaznacza, że kolejne próby zarządzania przez UE procesami produkcyjnymi u partnerów handlowych spotykają się z coraz częściej z oskarżeniami drugiej strony o protekcjonalny wymiar narzucanych wymagań – począwszy od norm dotyczących paliw odnawialnych, przez wylesianie, emisję CO2, aż po opakowania z tworzyw sztucznych i warunki zatrudnienia.
Szczególna niechęć dotyczy tematu wylesiania, w ramach którego producenci oleju palmowego mieliby udowadniać, że jego eksport na unijny rynek nie powoduje deforestacji w miejscu produkcji. Minister gospodarki Indonezji, która obok Malezji należy do największych dostawców oleju palmowego, oskarżył niedawno UE o „imperializm regulacyjny”.
Alan Beattie przypomina, że wiele krajów dotkniętych unijnymi regulacjami to byłe kolonie europejskie, w których nadal uprawia się rośliny z epoki kolonialnej.
Palma oleista pochodzi z Afryki Zachodniej i Środkowej, a nie z Azji Południowo-Wschodniej. Została przywieziona do ówczesnych Holenderskich Indii Wschodnich przez XIX-wiecznych kolonialistów i uprawiana na plantacjach, obsługiwanych przez pracowników kontraktowych i przymusowych przywożonych z całego regionu. Z kolei Holandia, podobnie jak wiele krajów europejskich, przez wieki wycięła większość swoich lasów dążąc do rozwoju gospodarczego.
Obecnie jedną z dużych firm zajmujących się uprawą palm oleistych w Indonezji jest Socfin – spółka notowana na giełdzie w Luksemburgu. Została ona założona w 1909 r. przez Adriena Halleta – Belga który zajmował się uprawą kauczuku i oleju palmowego w Kongo. Belgijska obecność kolonialna w Kongo wiązała się z rabunkową gospodarką, niewolnictwem oraz zbrodniami popełnianymi na miejscowej ludności.
Dużym korporacjom, takim jak Socfin, na pewno będzie łatwiej dostosować się do surowych przepisów ws. wylesiania niż małym firmom indonezyjskim czy malezyjskim. Niemniej, jak podkreśla Alan Beattie, Indonezja wykazuje się pragmatyzmem i nadal negocjuje dwustronną umowę handlową z Brukselą. Podobnie jest w przypadku Brazylii i kilku innych krajów Ameryki Południowej.
Jak konkluduje publicysta „Financial Times”, rozwiązanie problemu zmian klimatycznych nie będzie możliwe bez ograniczenia emisji gazów cieplarnianych przez duże kraje o średnich dochodach. Jednocześnie UE musi pamiętać, że kolonialny imperializm to również europejskie dziedzictwo, dlatego to, co w Brukseli wygląda na postępowe, w innych częściach świata może zostać odebrane jako obłudny przymus.
Zobacz też: Unijny cel to 90 proc. redukcji CO2 w 2040 r. Co to oznacza?