Spis treści
W 2022 roku, kiedy Rosjanie wstrzymali większość dostaw gazu do Europy rurociągami na rynku gazu wybuchła prawdziwa panika. Obawy o brak gazu okazały się w końcu bezpodstawne, także ze względu na działania oszczędnościowe. Ale ceny rynkowe wystrzeliły, przekraczając momentami nawet 300 euro za MWh, dziesięć razy więcej niż dziś.
Niemiecki rząd, wystraszony perspektywą wydrenowania przez sąsiadów krajowych zapasów gazu, a w dłuższej perspektywie wykupienia planowanych dostaw LNG postanowił interweniować. Na operatorze krajowego obszaru handlowego THE (Trading Hub Europe) władze wymusiły nałożenie na gaz opuszczający Niemcy specjalnej opłaty w wysokości 0,59 euro za MWh.
Dodatkowym celem było zdobycie pieniędzy na pokrycie strat, jakie niemieckie firmy poniosły, kupując owczym pędem gaz po niebotycznych cenach w szczytowych momentach kryzysu. Rząd federalny postanowił odzyskać za pomocą taksy 10 miliardów euro. Opłata funkcjonowała jakoś przez 2023 rok, ale władze Niemiec zorientowały się, że wpływy z niej są kilka razy niższe od planowanych. Dlatego od stycznia 2024 roku Niemcy opłatę podnieśli 3-krotnie, do 1,86 euro za MWh. Najwyraźniej tego było już za wiele.
Czechy organizują koalicję
Za organizację sprzeciwu wzięli się Czesi, argumentując, że niemiecka opłata nie tylko narusza zasady wspólnego rynku, nie tylko podnosi ceny, ale też skłania sąsiadów Niemiec do szukania tańszego gazu w Rosji. Bo gaz z Norwegii czy z terminali LNG na północy Europy jest nią dodatkowo obciążony, a sprowadzany nawet okrężną drogą z Rosji – nie.
Czesi szybko zmontowali koalicję z Polską, Węgrami, Słowacją i Austrią. A ta zaczęła dobijać się do drzwi Komisji Europejskiej, alarmując, że Niemcy za nic sobie mają jednolity rynek energii.
W sukurs koalicji przyszło m.in. stowarzyszenie wytwórców prądu Eurelectric. Według tej organizacji, wprowadzenie opłaty ma wyraźny wpływ na handel transgraniczny, o czym świadczy np. zmniejszenie przepływu gazu między Niemcami a Austrią. Eurelectric twierdzi, że opłata jest wprost sprzeczna z duchem kluczowych przepisów UE.
W kwietniu tego roku te wysiłki zdaje się zaczęły odnosić pewien skutek. Przedstawiciele Komisji nieoficjalnie potwierdzili, że niemiecka opłata może byś sprzeczna z prawem europejskim i jeśli Niemcy się z niej nie wycofają, to KE może rozpocząć postępowanie w sprawie naruszenia zasad jednolitego rynku, a potem nałożyć karę finansową, albo wytoczyć Niemcom proces przed Sądem UE.
Z Brukseli popłynął sygnał, że jeśli Niemcy nie zrobią kroku wstecz, to postępowanie zacznie się w ciągu kilku miesięcy.
Niemcy nie ustępują, Austria naciska, Włosi się wahają
Niemiecki rząd na razie jednak ani myśli zmieniać przepisów. Także dlatego, że zabrał z opłaty ledwo miliard z planowanych 10 miliardów euro. Niemcy argumentują, że taksa miała pozytywny wpływ na cały wspólny rynek. Nie utrudnia transgranicznego handlu, ustabilizowała ceny gazu i ochroniła magazyny przed wydrenowaniem przez spanikowanych kupców. Co prawda tylko u nich, ale tym Niemcy najwyraźniej się nie przejmują. Rząd w Berlinie ogłosił jednak, że jest w dialogu z Komisją i zainteresowanymi państwami.
Tymczasem swoje stanowisko zaostrzyła Austria. Rząd w Wiedniu do spółki z austriackim wiceszefem PE zwrócił się do Komisji o pilne działania. Austriacy, mimo że sporo gazu nadal kupują z Rosji najwyraźniej wystraszyli się pomysłami Włoch. Otóż włoski rząd zasygnalizował, że planuje do połowy tego roku wprowadzić rozwiązanie, wzorowane na niemieckim: 2,19 euro za MWh gazu, płynącego tranzytem do sąsiadów.
Co prawda nadal nie wiadomo, czy Włosi zdecydują się wprowadzić taką taksę, ale Austria chce, aby Komisja zajęła stanowisko zawczasu. Wciśnięta między Niemcy i Włochy Austria obudzi się bowiem z obłożonym opłatami praktycznie całym nierosyjskim gazem. Pytanie jak i kiedy zareaguje Komisja, bo z praktyki wiadomo, że podobne sprawy ciągną się latami. Jak chociażby sprawa polskiej opłaty magazynowej.
Niemcy mają kij gazowy, a Francja – elektryczny
O ile Niemcy zapewne korzystają na gazowym kiju na sąsiadów, to sami zaczynają narzekać na jednego z nich. Chodzi tym razem o Francję i energię elektryczną. Niemieccy traderzy narzekają, że Francuzi celowo ograniczają zdolności przesyłowe na interkonektorach, żeby zarabiać na różnicy cen prądu. Francuski operator RTE wprowadził bowiem ograniczenie „z przyczyn technicznych” do 40% zdolności. W efekcie od połowy marca średnia różnica ceny na rynku day-ahead między Francją a Niemcami przekracza 30 euro za MWh. Z kolei kontrakty terminowe na trzeci kwartał tego roku we Francji kosztują 60 euro za MWh, a w Niemczech prawie 80. Francuski EDF na pewno zaciera ręce i liczy zyski.
Kryzys na rynkach energii raczej już przeminął, ale jak widać państwa członkowskie mają liczne sposoby, aby wychodzić na swoje kosztem sąsiadów.