Pięć zagranicznych podmiotów dostało prośby o wyrażenie zainteresowania udziałem w postępowaniu zintegrowanym na budowę i eksploatację polskiej elektrowni jądrowej. Na obecnym etapie ewentualne odpowiedzi pozytywne nie będą jeszcze wiążące, czas na prawdziwe oferty przyjdzie po oficjalnym starcie postępowania, co ma nastąpić na przełomie tego i przyszłego roku.
Jak udało się nam ustalić w kręgach przemysłu jądrowego, zapytania od PGE EJ1 otrzymały EDF i Areva, Westinghouse, GE Hitachi, koreańskie KHNP oraz kanadyjskie AECL. Cała piątka ma ofercie reaktory co najmniej III generacji, więc technologia nie będzie największym problemem. Samo postępowanie zintegrowane tym ma się różnić od zwykłego przetargu, że doprowadzi do wyboru konsorcjum lub podmiotu, które zaoferują na najlepszych warunkach nie tylko budowę elektrowni, pomoc w jej eksploatacji, paliwo i inne usługi, ale także współfinansowanie z pozycji strategicznego partnera całego przedsięwzięcia. W uproszczeniu za samą technologią muszą stać pieniądze i doświadczenie w operowaniu elektrowniami atomowymi oraz chęć podzielenia się nimi z polskim partnerem.
I tutaj robi się naprawdę ciekawie. W zasadzie tylko EDF i KHNP (Korea Hydro&Nuclear Power) samodzielnie mogą dostarczyć wszystkie elementy. To olbrzymie firmy, mające w swych strukturach producentów reaktorów (EDF właśnie inkorporuje Arevę), na co dzień eksploatujące elektrownie i mogące zorganizować finansowanie. Koreańczycy udoskonalili technologię kupioną niegdyś w Ameryce i kilka lat temu ruszyli na podbój świata. Na początek bijąc Francuzów w wyścigu o kontrakt na budowę elektrowni w Zjednoczonych Emiratach Arabskich.
Nieco inaczej przedstawia się sytuacja, jeśli chodzi o pozostałe firmy. Najnowsze reaktory Westinghouse powstają w USA i Chinach, ale firma ta należy w całości do japońskiej Toshiby. A Toshiba ma ostatnio różne kłopoty i napomknęła, że być może Westinghouse będzie potrzebować partnera. W „atomowym” światku zahuczało od domysłów, że będą to Chińczycy, najpewniej któryś z koncernów energetycznych, dla których Westinghouse buduje elektrownie Sanmen i Haiyang w Państwie Środka: CNNC (China National Nuclear Corporation) albo SNPC (Shandong Nuclear Power Corporation). To o tyle prawdopodobne, że Chińczycy kupili też technologię flagowego reaktora Westinghouse – AP1000 i wspólnie z tą firmą pracują nad kolejną, większą wersją. Chińskie firmy to więc nie tylko kapitał, ale także doświadczenie operatorskie, którego sam producent reaktorów siłą rzeczy nie posiada.
Podobnie sprawa się ma z AECL – filią kanadyjskiego koncernu SNC Lavalin. Rozbudowę elektrowni Cernavoda w Rumunii o bloki z najnowszymi wersjami kanadyjskich reaktorów Candu 6 ma sfinansować China General Nuclear Power Group (CGN), a zbudować jej spółka-córka CNPEC (China Nuclear Power Engineering Company). Chińczycy od 10 lat eksploatują w elektrowni Qinshan dwa reaktory Candu 6, a dwa kolejne tam budują. Za AECL stoją więc i chińscy inwestorzy, i operatorzy i firmy inżynieryjne. A strona polska na razie nie stawia przeszkód nieco egzotycznej technologii Candu.
W przypadku GE-Hitachi, za inne niż technologia elementy będzie prawdopodobnie odpowiadał japoński koncern. Hitachi wystąpiło już jako potencjalny inwestor w przypadku elektrowni Visaginas na Litwie, choć projekt utknął w martwym punkcie. Z kolei w Wielkiej Brytanii koncern wyłożył miliard funtów na jądrowy projekt Horizon, choć do poważnego zaangażowania na Wyspach jeszcze daleko ze względu na konieczność certyfikowania reaktora ABWR.
Wracając do Chińczyków, to w Europie – oprócz Rumunii – próbują wejść też w biznes jądrowy w Wielkiej Brytanii. 30 do 40 proc. udziałów w elektrowni Hinkley Point C, którą będzie budował EDF, mają objąć wspomniane już CNNC i CGN.
Chińczycy, nie dość, że zapewnili sobie wiele dzisiejszych technologii jądrowych, to jeszcze intensywnie interesują się tymi przyszłymi. CNNC niedawno podpisało pierwsze porozumienia ze start-up’em TerraPower, założonym przez samego Billa Gatesa. Firma z Chin chce brać udział w pracach nad budową TWR (Travelling Wave Reactor – reaktor wędrującej fali), urządzeniem o którym mówi się, że za 20-30 lat może sporo zmienić w energetyce jądrowej. Dość powiedzieć, że po „zapaleniu” ładunku zwykłego, niewzbogaconego uranu, TWR ma działać przez kilkadziesiąt lat bez wymiany paliwa. Sam Gates po wyłożeniu na ten pomysł grubych milionów, w płomiennych mowach przekonywał, że TWR może w przyszłości zapewnić czystą energię całej ludzkości.
Czytaj także:
Krok naprzód w polskim programie jądrowym