Rosjanie rozstrzygnęli właśnie największą w historii OZE w tym kraju aukcję. Ponad pół gigawata w fotowoltaice, ponad półtora w wietrze i 50 MW mocy zainstalowanej w małych elektrowniach wodnych. Ale jak to w Rosji, od tego „ile” i „czego” znacznie ciekawsza jest odpowiedź na pytanie „kto na tym zarobi”?
W 2009 r. Rosja wyznaczyła na rok 2020 4,5 proc. udział OZE – bez wielkiej hydroenergetyki – w produkcji energii elektrycznej. Jednak w 2015 r. roku zredukowano go do 2,5 proc. i wyznaczono nowe ścieżki wzrostu dla PV, wiatru i “małej” wody. Przy czym dla PV obowiązuje ona tylko do 2020 r. Co dalej? Pewnie dowiemy się już niedługo. Jak pisaliśmy w artykule Putin zadekretował rozwój OZE w styczniu 2017 r. prezydent Rosji podpisał instrukcję, w której m.in. znalazło się polecenie wyznaczenia wieloletnich celów efektywności energetycznej dla całości gospodarki i głównych sektorów, oraz planu poprawy tej efektywności, również poprzez wykorzystanie źródeł odnawialnych. Instrukcja precyzuje, że raport z postępów ma zostać przedstawiony do 1 lipca.
Na razie w rosyjskim systemie wsparcie dla OZE polega nie na taryfach gwarantowanych, ale na kontraktowaniu mocy. Kto wygra aukcję, dostaje wieloletni kontrakt, w którym cena sprzedaży ma gwarantować 14 proc. stopę zwrotu z inwestycji.
Tymczasem, jakby w odpowiedzi na ubiegłoroczne oczekiwania Rosatomu i Wekselberga, zarządca rynku energii ATS rozstrzygnął właśnie sporo większą od poprzednich aukcję, w dodatku po raz pierwszy wykraczającą poza horyzont roku 2020.
Kontrakty dla „małej wody” zdobyły dwa bliźniacze projekty po 25 MW.
W fotowoltaice z kolei rozdysponowano 520 MW do uruchomienia między połową 2020 a końcem 2022 r. Pulę podzieliły między siebie cztery firmy, ale aż 300 MW zgarnęła Green Energy Rus, filia koncernu Renova, należącego do wspomnianego wyżej Wekselberga. Przy czym są to pierwsze kontrakty Green Energy Rus, trzy pozostałe podmioty wygrywały już w poprzednich aukcjach dla PV.
Co więcej, rosyjskie prawo wyznacza dla OZE obowiązkowy wskaźnik lokalnego wkładu (Local Content Requirement – LCR), premiujący rosyjskie przedsiębiorstwa. W przypadku fotowoltaiki LCR wynosi 70 proc., co oznacza, że praktycznie nie da się zbudować instalacji bez sięgania po produkty rosyjskiego wytwórcy paneli PV – firmy Hevel. A to spółka państwowego koncernu technologicznego Rusnano oraz …Renovy. Co chyba tłumaczy entuzjazm Wekselberga wobec „zielonej” energii. Natomiast dla wiatru LCR zostanie z początkiem 2018 r. podniesiony z 45 do 65 proc., co oznacza konieczność transferu zagranicznej technologii. Akurat turaj Rosatom wybrał do współpracy holenderską firmę Lagerwey.
Na koniec można jeszcze postawić pytanie, po co w ogóle Rosjanom OZE jak wiatr i słońce, skoro mają wielki udział hydroenergetyki, a redukcje emisji, wynikające z porozumienia paryskiego w zasadzie dotyczą ich w stopniu praktycznie niezauważalnym dla przemysłu. Jednak w różnych rosyjskich analizach z ostatnich lat wskazano na kilka rodzajów korzyści. Przede wszystkim zapewnienie dostępności energii za pomocą OZE wychodzi znacznie taniej, niż budowa nowych źródeł konwencjonalnych czy atomowych. Przesył energii na odpowiednie do wielkości kraju odległości kosztuje bardzo dużo, więc odpowiednio rozmieszczone OZE w sumie ogólne koszty systemu obniżają. A subsydiowanie ma tu znaczenie drugorzędne, bo w Rosji praktycznie cała energia jest subsydiowana, a wzrost cen ograniczony prawem. W dodatku rozwój wiatraków w Rosji ma wesprzeć krajową produkcję i w przyszłości eksport technologii OZE, które mają stać się drugą nogą Rosatomu. No i właśnie doszedł potężny argument geopolityczny. Rosja może się jawić jako wiarygodny i lojalny sygnatariusz i wykonawca globalnego układu klimatycznego. W przeciwieństwie do USA.