Menu
Patronat honorowy Patronage
  1. Główna
  2. >
  3. Rynek
  4. >
  5. Rekordowy deficyt? Inwestycje utknęły w rządzie

Rekordowy deficyt? Inwestycje utknęły w rządzie

Rząd zaciska pasa, bo spowalniająca gospodarka podcina wpływy z podatków. Jednocześnie nie jest w stanie podjąć decyzji, które rozpędzą inwestycje i konsumpcję.

Rząd zaciska pasa, bo spowalniająca gospodarka podcina wpływy z podatków. Jednocześnie nie jest w stanie podjąć decyzji, które rozpędzą inwestycje i konsumpcję.

W tegorocznym budżecie zabraknie 24 mld zł wpływów – oświadczył po wtorkowym posiedzeniu Rady Ministrów premier Donald Tusk. To efekt spadku tempa rozwoju gospodarczego. Przed tygodniem Narodowy Bank Polski opublikował projekcję wzrostu PKB. W tym roku ma wynieść 1,1 proc., to dwukrotnie mniej, niż zakładał rząd i, jeżeli się sprawdzi, najgorszy wynik od… 21 lat.

– Kluczowe jest pobudzanie gospodarki, chronienie inwestycji, podtrzymywanie zachęt do inwestowania – argumentował po tym samym posiedzeniu rządu wicepremier i minister gospodarki Janusz Piechociński.

Przynajmniej 6 md zł – o tyle stopniały tegoroczne inwestycje w energetyce odnawialnej. Zamiast chociaż 1400 MW, jak rok temu, eksperci szacują, że w tym roku uruchomimy tylko 400 MW „zielonych elektrowni”. Nawet 5 mld zł mogłyby, zdaniem Instytutu Energetyki Odnawialnej, wynieść roczne obroty na rynku małych, domowych elektrowni, które także nie będą powstawać. Kolejne 36 mld zł w ciągu najbliższych 4-5 lat wygenerowałyby inwestycje w nowe, efektywne bloki węglowe. Sama Elektrownia Opole, na którą wciąż brakuje pomysłu, to 11 mld zł brutto. Kolejne setki milionów złotych, których prywatni inwestorzy nie wpompują w polska gospodarkę, przypada na odwierty gazu łupkowego, które pozostawiły wycofujące się z polski koncerny. Oddala się także rządowy megaplan budowy w Polsce elektrowni jądrowej wartej nawet 50 mld zł.

Rozgrzebane prawo wstrzymało inwestycje

To efekt „rozgrzebania” przez rząd prawa tylko w jednym obszarze – energetyce. Ciągnące się rządowe spory bez realnego terminu ich zakończenia wstrzymują inwestycje, które właśnie teraz są najbardziej potrzebne polskiej gospodarce. To pociąga za sobą kolejne ofiary – firmy budowlane, które skończyły budowy autostrad i liczyły na kontrakty w energetyce, drobnych inwestorów, dla których zamrożenie kapitału we wstrzymanych projektach to ogromny problem, dostawców biomasy, którym elektrownie wypowiedziały umowy itd. Długo można by wymieniać.

Tymczasem biznesmeni jak mantrę powtarzają, że najważniejszym czynnikiem, którego im brakuje jest stabilność prawa.

Od chwili gdy inwestorzy zainteresowali się polskimi złożami gazu łupkowego rząd przeżył już cztery fazy: 1) euforii i wielkich planów gazowego eldorado, 2) otrzeźwienia, gdy odkrył, że liberalne przepisy podatkowe nie przyniosą budżetowi spodziewanego przychodu, 3) ekspansji prawa w postaci dwóch projektów „ustaw łupkowych”. Jeden proponuje znaczne podniesienie podatków, drugi rozszerzała kontrolę państwa. Po ogromnej krytyce i wycofaniu się kilku firm, które łatwiejszego zarobku poszły szukać gdzie indziej, przyszła kolej na fazę 4) pragmatyzmu. Resort finansów zapowiedział, że ustawa podatkowa wejdzie w życie dopiero w 2015 roku, a specjalny podatek kolejne pięć lat później. Z kolei ustawa autorstwa Ministerstwa Środowiska została cofnięta do poprawy. Ma być łaskawsza dla inwestorów. Mimo dalszej krytyki ze strony biznesu to sygnał, że rząd chce wypośrodkować swoje stanowisko. Pewności prawa nadal jednak nie mamy. Mija właśnie drugi rok od zapowiedzi uchwalenia tych ustaw. Szanse, że nowe przepisy wejdą jeszcze w tym są niewielkie. Wiercą więc tylko ci, którzy akceptują duże ryzyko oraz państwowe spółki, które muszą.

Od ponad roku inwestorzy nie mogą doczekać się także przepisów wspierających wytwarzanie prądu z gazu. To mniej emisyjne, ale droższe paliwo miało być coraz ważniejsze w polskim miksie energetycznym i przynieść miliardowe inwestycje. Resort gospodarki za późno zabrał się jednak do pracy i nie zdążył przedłużyć ustawy, która miała wspierać te projekty. Na drodze stanęło Ministerstwo Finansów, Ministerstwo Spraw Zagranicznych i Komisja Europejska, czego urzędnicy nie wzięli pod uwagę. W efekcie tzw. nowela kogeneracyjna prawdopodobnie nie wejdzie w życie już w tym roku. Państwowe PKN Orlen i PGNiG z Tauronem mimo wszystko budują, ale inne firmy: polska PGE, francuski GDF, czy fińskie Fortum wstrzymały swoje inwestycje.

Trzy lata temu miał zostać utworzony fundusz węglowy na utrzymywanie odpowiednich mocy wydobywczych w krajowych kopalniach. Śląskie górnictwo węgla kamiennego boryka się z problemem kurczących się zasobów, stałego wzrostu kosztów i perspektywy ogromnych inwestycji, które pozwoliłyby mu konkurować z zagranicznym surowcem. Bez nich polska energetyka, która zdaniem premiera powinna opierać się na węglu, stanie się kolejnym, obok gazu i ropy, kamieniem u nogi, pogłębiającym deficyt w handlu zagranicznym. O funduszu nikt z rządu od lat nie powiedział ani słowa.

Jeszcze gorzej sytuacja wygląda z inwestycjami w energetyce odnawialnej. Źle zaprojektowany w czasach SLD, wprowadzony za PiS i nie poprawiony przez PO system wsparcia „zielonych” elektrowni sprawił, że przez lata płaciliśmy za ich wsparcie więcej, niż było potrzebne. Koszty produkcji „zielonej” energii w najtańszej technologii (współspalaniu węgla z biomasą), która rozwinęła się najszybciej, jest kilkukrotnie niższy, niż pieniądze wyciągane z kieszeni konsumentów na jej wsparcie. Alternatywnie te środki mogły wesprzeć inne, bardziej ekologiczne technologie. W końcu okazało się, że współspalanie rozwinęło się szybciej, niż wróżono (to odpowiednie słowo). Na rynku pojawiła się nadprodukcję „zielonego” prądu i wsparcie dla wszystkich producentów spadło tak, że ci najdrożsi, np. biogazownie rolnicze – które rząd chciał rozwijać na potęgę – wkrótce zbankrutują. 

Ministerstwo Gospodarki postanowiło zrewidować system wsparcia energetyki odnawialnej tak, aby każda technologia dostawała tyle, ile rzeczywiście potrzebuje. W rezultacie obcięcia wsparcia najtańszym, a dołożenia najdroższym, system i tak per saldo miał być tańszy dla odbiorców prądu. Resort zapowiedział projekt w 2010 roku, pokazał go rok później i… do dzisiaj nie przyjął. Od tego momentu banki uznają, że ryzyko regulacyjne jest zbyt wysokie, aby finansować inwestycje w tym obszarze. Preferencyjnych kredytów nie przyznaje już nawet państwowy fundusz. Prawdopodobnie nie uda się wykorzystać także milionów złotych unijnych dotacji.

Już trzy lata trwa przygotowanie Programu Polskiej Energetyki Jądrowej, który miałby nakreślić ramy tej inwestycji. Do dzisiaj nie został przyjęty, państwowa spółka nadal nie wie jak sfinansować inwestycję, a rozmowy na temat pomocy państwa dla projektu zaledwie raczkują.

Walki w rządzie

Przeciągające się latami prace nad ustawami to efekt rządowych targów. W energetyce role są jasno podzielone: resort gospodarki chce zmian, nawet jeżeli dojście do tych wniosków zajmuje mu lata, resort spraw zagranicznych jest prymusem, który każdy projekt chce wysyłać do akceptacji Brukseli lub zmieniać przepisy tak, aby były na 101 proc. zgodne z unijnym prawem, co wydłuża procedurę lub, jak w przypadku przepisów o gazociągach, grozi rozszerzeniem wpływów Gazpromu. Ministerstwo skarbu każdą ustawę chce układać pod „swoje” spółki, na co nie zgadzają się prywatni inwestorzy, a Ministerstwo Finansów, które w rządzie Tuska ma największe wpływy, jest hamulcowym niemal wszystkich projektów.

Wicepremier Jacek Rostowski przypomina księgowego, którego jedynymi zadaniami są podnoszenie wpływów i cięcie wydatków. W rządzie brakuje natomiast dyrektora finansowego, który zadbałby o racjonalne inwestycje przynoszące gospodarce i budżetowi zyski. Oczywiście inwestycje w formie np. zachęt fiskalnych. Resort tak mocno zagalopował się w cięciu, że oprotestowuje nawet te ustawy, gdzie pieniądze na inwestycje mają iść z prywatnych kieszeni. Teraz jego urzędnicy intensywnie dokształcają się w różnego rodzaju systemach wsparcia nawet, jeżeli z budżetem nie mają wiele wspólnego. W tym czasie projekty ustaw są przez nich torpedowane i nadal „wiszą” w harmonogramie prac rządu.

Ostatnio do gry wkroczyła jeszcze Kancelaria Prezesa Rady Ministrów (KPRM). Jak przyznaje osoba z kierownictwa resortu gospodarki to efekt braku zaufania otoczenia premiera wobec ministerstwa, czytaj: Janusza Piechocińskiego. Teraz energetyki uczą się także główny doradca premiera ds. ekonomicznych – Jan Krzysztof Bielecki, do tej pory stroniący od tej branży, oraz Departament Analiz Strategicznych KPRM, gdzie odbywają się ostatnio cykliczne spotkania zwaśnionych urzędników.

Plany się kurzą

Kłótnie między ministerstwami to efekt nierespektowania przyjętych wcześniej rządowych planów. Uchwalona w 2009 roku Polityka Energetyczna Polski do 2030 roku (PEP 2030) dziś wygląda jak księga niespełnionych obietnic.

Zapisano w niej m.in. wydłużenie wsparcia dla łącznego wytwarzania energii elektrycznej i ciepła, na co cztery lata później nie chciało się już zgodzić Ministerstwo Finansów. Przepisy, które zgodnie z PEP 2030 miały „zapewnić przewidywalności tego systemu w perspektywie kolejnych 10 lat” do dzisiaj nie weszły w życie, a jeżeli już do tego dojdzie, będą obowiązywać… dwa lata.

Resort gospodarki miał dokonać „analizy efektywności kosztowej mechanizmu wsparcia energetyki odnawialnej”, czego najwyraźniej nie udało się dobrze policzyć, oraz „zagwarantować stabilność funkcjonowania mechanizmu”, czego także nie zapewnił. Kiedy już chciał zmienić przepisy skutecznie zaprotestowały resorty finansów i skarbu, które do rządowych planów najwyraźniej nie zaglądają.

Dzisiaj zaledwie rozpoczęły się rozmowy na temat rynku rezerw mocy i zdolności wytwórczych. Oba mechanizmy, które umożliwiłyby budowę elektrowni konwencjonalnych, np. w Opolu, miały zostać wprowadzone jeszcze w 2010 roku. Rząd zdecydował się też na wprowadzanie tzw. inteligentnych liczników energii, które dzisiaj okazują się kością niezgody. O ustawie tworzącej fundusz węglowy nikt już nawet nie pamięta.

Decyzje na chybił trafił

Premier bez większego trudu roztacza wizje budowy elektrowni atomowej, czy obrony energetyki węglowej. Można jednak odnieść wrażenie, że to bardziej polityczne deklaracje, niż dobrze skrojone strategie. Nasz rozmówca z Ministerstwa Gospodarki, które nadzoruje polskie spółki węglowe, tłumaczy nam, że resort ma problem z opracowaniem kolejnej Polityki Energetycznej Polski, bo nie wiadomo jaki los czeka kopalnie. Gdyby część z nich okazała się nierentowna nie byłoby sensu upierać się przy węglu z importu. Analizy w tym zakresie dopiero powstają.

Bez głębokich analiz przyjmowane są także ustawy. Ostatnim przykładem był projekt wprowadzający akcyzę na gaz. Ministerstwo Finansów przewidziało w projekcie zwolnienie z podatku odbiorców przemysłowych, dla których koszt zakupu tego paliwa wynosi przynajmniej 10 proc. Dlaczego? tego nie wytłumaczyło. Nie podało też skutków budżetowych w związku z tym wyłączeniem. Można się domyśleć, że chodzi o poprawę konkurencyjności największych eksporterów, ale trudno się domyśleć skąd właśnie te 10, a nie 5 albo 50 procent. Podczas posiedzenia rządu zaprotestował Janusz Piechociński, który domagał się rozszerzenia zwolnienia poprzez obniżenie granicy do 3 proc. Dlaczego tyle? Tego też się nie dowiemy. Resort gospodarki również nie przedstawił żadnych wyliczeń. Premier pogodził wreszcie obu wicepremierów i zdecydował – zwolnienie będzie od 5 proc. Dlaczego tyle? Zgadłeś drogi czytelniku – tego też się nie dowiemy. Wyliczeń brak. Decyzja może mieć duże znaczenie dla konkurencyjności wielu branż, a więc polskiego PKB, zatrudnienia, eksportu. Zapadła jednak w rezultacie krakowskiego targu, a nie poważnej analizy.

Tak przyjmowanych jest wiele ustaw. Ocena skutków regulacji, która musi być załączana do każdego rządowego projektu ustawy, to zmora urzędników, którzy nie potrafią, nie chcą, nie mają czasu albo nie mają budżetów na kalkulacje.

W efekcie ministerstwa wymieniają się uwagami do ustaw, organizują konferencje uzgodnieniowe, przerzucają argumentami bez pokrycia w liczbach, a przepisy czekają na uchwalenie. Razem z nimi czekają zniecierpliwieni i coraz bardziej rozczarowani inwestorzy. Jeszcze bardziej rozczarowuje wszystkich rekordowo niski wzrost gospodarczy.

Zaledwie rok Australijczycy stosowali podatek od emisji dwutlenku węgla, o którym co chwilę odżywa dyskusja w UE. Nowy australijski rząd połączy system z europejskim rozwiązaniem. Dzięki temu każdy odbiorca energii zaoszczędzi rocznie równowartość ponad 1 tys. zł.

emisje Australia

Zaledwie dwa lata Australijczycy stosowali podatek od emisji dwutlenku węgla, o którym co chwile odżywa dyskusja w Unii Europejskiej. Nowy australijski rząd połączy system z europejskim rozwiązaniem. Dzięki temu obywatele zaoszczędzą rocznie równowartość ponad 1 tys. zł.

emisje Australia
Rynek energii rozwija:
Rynek energii rozwija:

Śledź zmiany w energetyce.
Zapisz się do naszego newslettera!