Szukanie nowych rynków zbytu dla polskiego węgla – co zapowiada minister Tchórzewski – to dobry kierunek. Jednak realnie rzecz biorąc szanse na utrzymanie wszystkich kopalń dzięki temu są znikome. Zamiast żyć złudzeniami, zacznijmy inwestować w nowe miejsca pracy – pisze w swoim komentarzu dla portalu BiznesAlert.pl red. Bartłomiej Derski.
Co zrobić z taką ilością węgla? Na pewno nie opłaca nam się go eksportować, bo – jak wskazują dzisiejsze prognozy – jeszcze przez wiele lat cena na światowych rynkach będzie znacznie poniżej średniego kosztu wydobycia w Polsce. Aby pokryć te koszty rząd będzie zmuszał państwowe firmy do odbioru surowca, bo te prywatne będą chciały go kupić za cenę rynkową (czyt. poniżej średnich kosztów wydobycia, a więc ze stratą dla górnictwa, której przecież kopalnie mają już nie generować).
A co z nadmiarem węgla mogą zrobić państwowe spółki? Zdaniem ministra Tchórzewskiego państwowa energetyka może go przepalać, a państwowa chemia przerabiać np. na gazy syntetyczne.
Tyle, że energetyka buduje właśnie najnowocześniejsze w Europie bloki energetyczne, które będą zużywać o ok. 40% mniej węgla. Z kolei wzrostu zużycia energii będzie mniejszy, niż wzrost gospodarczy i w efekcie za pięć lat zamiast 48,8 mln ton miałów, w tej branży potrzebnych będzie 43 mln ton, a – jak liczą na palcach energetycy – za 10-15 lat zapotrzebowanie (przy rozwijającej się gospodarce i rosnącym zużyciu energii) wyniesie od 30 do maksymalnie 40 mln ton.
Wyrażane przez ministra nadzieje, że wraz z rozwojem gospodarczym polskie rodziny będą zużywać więcej prądu, na szczęście nie mają odzwierciedlenia w trendach. Oczywiście widać wyraźną zależność poziomu PKB od zużycia energii w gospodarstwach domowych. Polska plasuje się tu w europejskim ogonie. Ale mimo rozwoju gospodarczego w ostatnich latach konsumpcja prądu w domach wręcz malała. Być może wystarczyła wymiana oświetlenia na energooszczędne, czy telewizorów na LCD, aby w statystykach już pojawiła się ta różnica. Z tego powodu nigdy nie będziemy zużywać, albo inaczej – marnotrawić – tyle energii co Amerykanie, czy Francuzi, którzy przywykli do relatywnie taniej energii i nie przejmują się oświetlaniem całego domu, basenu i zużywaniem energii przez zdezelowane lodówki, klimatyzatory i ogrzewanie.
Druga uliczka – przetwarzanie węgla – np. na gaz syntezowy to mantra powtarzana przy każdym kolejnym zamykaniu kopalń w Polsce. Od lat 90. to miało być zbawienie dla naszego górnictwa. Ale nie widać nawet cienia szansy, że w końcu będzie. Taniejący na rynkach gaz (ten trend także ma się jeszcze przez kilka lat utrzymać) jeszcze nas od tego celu oddala. Zdrowy rozsądek podpowiadałby, że gdyby zamiana węgla w gaz była w jakimś realnym horyzoncie opłacalna, to nasi zachodni sąsiedzi – którzy problem z górnictwem mają nie mniejszy niż my – już dawno by tę technologię rozwinęli. W końcu są jej prekursorami. O spektakularnych sukcesach za Odrą nie słychać, więc mam delikatną obawę, że także i polska chemia może być jeszcze daleko od momentu, w którym gaz syntezowy z węgla będzie opłacalny.