Spis treści
Krajowy Plan dla Energii i Klimatu stał się najważniejszym strategicznym dokumentem rządu dotyczącym energetyki, wypierając aktualizowaną co jakiś czas Politykę Energetyczną Państwa. Przede wszystkim dlatego, że do PEP można było wpisać każde, oderwane od realiów założenia, a KPEiK ma surowego recenzenta – Komisję Europejską, która ocenia wszystkie krajowe plany i sprawdza na ile wpisują się one w unijne strategie obniżania emisji i rozwoju OZE.
Polski KPEiK przechodził rozmaite perypetie – poprzedni rząd nie dostarczył go na czas, a Bruksela wszczęła przeciw Polsce procedurę. Żeby ją zakończyć, nowy rząd przesłał wersję „tymczasową”, a teraz trwają prace nad ostateczną. W międzyczasie Komisja przedstawiła swoje uwagi – przede wszystkim oczekuje, że polski rząd wyśle właściwą wersję, uwzględniającą unijne cele – zmniejszenie emisji CO2 o 55 proc. w stosunku i udziału OZE w produkcji prądu na poziomie 42,5 proc.
W czwartek 5.09 rząd przedstawił założenia nowego KPEiK, uzupełnionego o tzw. scenariusz ambitny, którego domaga się Bruksela.
Całego dokumentu nie poznaliśmy, zostanie pokazany dopiero gdy trafi do oficjalnych konsultacji.
Dokument, który powstał przy pomocy modeli wykonanych przez Agencję Rynku Energii i Krajowy Ośrodek Bilansowania i Zarządzania Emisjami (KOBIZE) ma nawet dłuższy horyzont niż unijne wymagania, bo sięga do 2040 r.
Węgiel spada, kopalnie zostają
Najważniejszą i najbardziej „wrażliwą” politycznie kwestią jest oczywiście przyszłość elektrowni węglowych i powiązany z nią los górnictwa. Polskie kopalnie węgla energetycznego produkują praktycznie wyłącznie na rynek krajowy, nie mają szans na wyeksportowanie swego towaru, bo jest za drogi.
Poprzedni rząd obiecał związkom zawodowym nierealny plan zamykania kopalń do 2049 r. nie licząc się zupełnie z tym, że na wydobywany węgiel nie będzie popytu. W miarę jak rośnie moc wiatraków i PV elektrownie węglowe pracują coraz krócej, więc z roku na rok spalają mniej węgla. Obecna koalicja trwa przy 2049 r. choć zdaje sobie sprawę, że jest to data nierealna. Być może ta narracja zmieni się po wyborach prezydenckich.
Prezentujące założenia KPEiK minister klimatu Paulina Hennig-Kloska i jej zastępczyni Urszula Zielińska wypowiadały się w sprawie węgla bardzo oględnie, nie chcąc jasno przyznać, że umowa społeczna zawarta przez rząd PiS jest kompletnie nierealistyczna.
Spójrzmy na kluczowe slajdy pokazujące moc i produkcję energii elektrycznej oraz zużycie węgla w kolejnych latach.
Rośnie moc OZE – to oczywiste, bo rząd jednocześnie zakłada poluzowanie przepisów dot. energetyki wiatrowej na lądzie, budują się morskie wiatraki i wciąż trwa boom w fotowoltaice.
Moc elektrowni węglowych spadnie z dzisiejszych 32 GW do 20 GW, z czego najszybciej znikać będą elektrownie na węgiel kamienny. W 2030 r. ma być ich już tylko ok. 13 GW.
Wraz ze wzrostem produkcji w OZE będzie w sieci coraz mniej prądu z węgla. O ile? Tego resort klimatu woli dokładnie nie pokazywać, stąd na slajdzie zsumowano produkcję prądu z węgla kamiennego i brunatnego. Ale jak łatwo policzyć, z obu rodzajów węgla w 2030 r. ma być 44 TWh. Według naszych źródeł 22 proc. węgla trzeba podzielić na ok. 6 proc. brunatnego i 16 proc. kamiennego. Elektrownie na węgiel kamienny wyprodukują więc 32 TWh, a na brunatny ok. 11,5 TWh.
Dla porównania – w 2023 r. z węgla kamiennego wyprodukowaliśmy prawie 66 TWh, a z brunatnego 34.
Z tego wykresu możemy sobie wyliczyć zużycie węgla kamiennego. Przyjmując średnio 0,45 tony na produkcję 1 MWh, wychodzi nam zużycie w energetyce ok. 14 mln ton węgla. Całkowite zużycie węgla, do którego trzeba wliczyć import sortów w Polsce niewydobywanych (niskosiarkowych), a wykorzystywanych w ciepłowniach i gospodarstwach domowych, wyniesie wg KPEiK 22 mln ton, z czego import sięgnie pewnie 4-5 mln ton.
Tymczasem wg umowy społecznej wydobycie w 2030 r. ma wynieść 30 mln ton. Oczywiście tych ”zbywających” 15 mln ton nie ma sensu fedrować, więc pewnie zostaną pod ziemią. Ale trzeba będzie pokryć koszty „świętych” kopalń, których rząd nie chce zamykać wcześniej niż w połowie lat 30.
Ile dopłacimy do górniczego biznesu
Obecnie do każdej tony węgla podatnicy dorzucają ok. 200 zł w postaci tzw. dopłat do redukcji wydobycia. W 2025 w budżecie przeznaczono na ten cel 9 mld zł.
W 2023 r. spółki objęte kroplówką państwa (PGG, Południowy Koncern Węglowy oraz Węglokoks) wydobyły niecałe 28 mln ton węgla. Ok. 10 mln ton wydobyły kopalnie „zdrowe” – Bogdanka i Silesia, które dopłat nie potrzebują.
Trudno nie mając dostępu do kosztów poszczególnych kopalń PGG i Południowego Koncernu Węglowego policzyć, ile dopłacimy do górnictwa w 2030 r. Rząd nie chce ich ujawnić, choć powinien bo przecież dopłacają do nich podatnicy.
Czytaj także: Pierwsze starcie o gazowe Kozienice rozstrzygnięte
Ale bez ryzyka popełnienia dużego błędu możemy założyć, że przy rosnących zarobkach górników i wysokich kosztach utrzymania kopalń, które będą mogły sprzedać zaledwie połowę węgla wydobywanego dziś, dopłaty będą musiały sięgnąć już 9 ale co najmniej 15 mld zł.
W gruncie rzeczy podatnikom opłacałoby się bardziej zamknąć nierentowne kopalnie, a odchodzącym górnikom nadal wypłacać pensje, co zresztą zapewne bardzo by się im spodobało.
Może nadejdzie czas rząd w końcu zacznie szanować pieniądz podatników bardziej niż biznesy górniczych działaczy związkowych i wreszcie zacznie działać.
Warto dodać, że jak przyznały na konferencji szefowe resortu klimatu, nieszczęsne 30 mln wydobycia znalazło się we wniosku notyfikacyjnym wysłanym do Brukseli. Zatwierdzenie wniosku przez Komisję Europejską w takiej wersji to już kompletne science fiction, a właściwie nawet zwykła „fiction”, bo brakuje komponentu „science”.
Z ciekawszych rzeczy które oficjalnie potwierdzono w KPEiK warto jeszcze wspomnieć o prognozach skokowego wzrostu zapotrzebowania na energię elektryczną. Autorzy dokumentu tłumaczą, że odpowiadać za to będą elektryfikacja ciepłownictwa oraz transportu.
Trudno nie być sceptycznym, biorąc pod uwagę, że w ostatnich latach prawie wszystkie rządowe prognozy znacznie zawyżały prognozy. Zresztą jak popatrzymy na dane ze znacznie bardziej zelektryfikowanych Niemiec czy Holandii to widać, że zużycie w obu krajach w ostatnich latach praktycznie nie rośnie, choć wzrosła przecież sprzedaż pomp ciepła i aut elektrycznych.
KPEiK wyliczył też, że na transformację do 2030 trzeba będzie wydać 792 mld zł czyli blisko 158 mld zł rocznie. Niestety brakuje rozbicia tej liczby na możliwe do udźwignięcia inwestycje spółek skarbu państwa, wsparcie z budżetu, środki unijne oraz inwestorów prywatnych.
Dokument ma zostać teraz wpisany do programu prac rządu. Po wpisaniu zostanie opublikowany do konsultacji a przyjęcie i wysłanie do Brukseli planowane jest do końca roku.