Menu
Patronat honorowy Patronage
  1. Główna
  2. >
  3. Odnawialne źródła energii
  4. >
  5. Biomasa w elektrowniach – problem polityczny

Biomasa w elektrowniach – problem polityczny

W czwartek rządowy komitet złożony z wiceministrów przyjął projekt ustawy o odnawialnych źródłach energii. Przepisy zadecydują o tym, czy ponad połowa produkowanej dzisiaj "zielonej" energii utrzyma wsparcie.

biomasa

W czwartek rządowy komitet złożony z wiceministrów przyjął projekt ustawy o odnawialnych źródłach energii. Przepisy zadecydują o tym, czy ponad połowa produkowanej dzisiaj „zielonej” energii utrzyma wsparcie.

Kiedy w zeszłym roku hucznie otwierano w Połańcu Zielony Blok – największą na świecie elektrownię na biomasę o mocy 205 MW, wydawało się, że należąca do GDF instalacja ma przed sobą długie lata pracy.

Ponad 2,5 tys. ton biomasy dziennie dojeżdża tirami żeby zostać przerobiona na prąd. Większość – co podkreśla inwestor – pochodzi z lokalnych źródeł. Lokalne firmy zainwestowały w logistykę całego przedsięwzięcia – magazyny i transport.

Dziś przyszłość elektrowni nie rysuje się ani w różowych, ani nawet w zielonych barwach, a prezes GDF Suez Polska Grzegorz Górski pisze do ministra gospodarki Janusza Piechocińskiego z „wielkim rozczarowaniem“, że jeśli resort gospodarki będzie się upierał przy swojej koncepcji, to blok będzie trwale nierentowny i wówczas biomasę zastąpi w nim węgiel.

Poirytowania nie kryją też inne firmy wykorzystujące biomasę do produkcji prądu i ciepła.

Źródłem irytacji jest projekt ustawy o odnawialnych źródłach energii.

Producenci energii ze źródeł odnawialnych (OZE) jak każda branża zależna od pomocy państwa są wyjątkowo wrażliwi na regulacje. To państwo decyduje kto zarobi w tej branży.

Dziś firmy produkujące energię ze źródeł odnawialnych dostają zielone certyfikaty, które mogą sprzedawać. W zeszłym roku wartość wsparcia sięgnęła 3,8 mld zł. Ale system zatkał się – certyfikatów jest za dużo na rynku. Dlatego potrzebne są nowe przepisy, które zapewnią branży stabilny rozwój, bo Unia Europejska wymaga od Polski 15 proc. udziału OZE w zużywanej energii. Rząd zadeklarował ponadto, że system wsparcia może być tańszy. Niestety, resort gospodarki wyciąga kolejne wersje ustawy niczym królika z kapelusza, próbując pogodzić ze sobą zupełnie sprzeczne cele. W czwartek ostatni projekt został po kilku latach w końcu zaakceptowany przez rządowy komitet, ale projekt może się jeszcze zmienić.

Producenci OZE mają startować w aukcjach. Wygrywać mają ci, którzy zaoferują produkcję „zielonej” energii najtaniej. Zasada teoretycznie jest prosta, ale resort gospodarki stworzył liczne wyłomy, wielu z nich nawet nie tłumacząc w uzasadnieniach do kolejnych projektów ustawy.

Prawo nie do przewidzenia

Biomasa czyli m.in. gorsze gatunki drewna, odpady z tartaków, czy specjalnie uprawiane rośliny, może być wykorzystywana na dwa sposoby. Albo poprzez współspalanie razem z węglem w elektrowniach, albo poprzez spalanie wyłącznie biomasy w specjalnie do tego przeznaczonych instalacjach, takich jak ta w Połańcu.

Dzięki współspalaniu „wyrabiamy“ ok. połowy odnawialnej energii w Polsce. Ale ta technologia ma wielu przeciwników, którzy uważają, że spala się drewno, które powinno zostać wykorzystane inaczej (np. w produkcji mebli) i nie wspiera budowy nowych elektrowni, bo we współspalaniu zwykle jedynie zastępuje się część węgla biomasą w istniejących już siłowniach, chociaż są wyjątki – jak wybudowana już z myślą o współspalaniu elektrociepłownia Fortum w Częstochowie.

Ostatecznie Ministerstwo Gospodarki w 2012 r. zakazało spalania drewna pełnowartościowego, chociaż ostatnio ponownie chciało przywrócić taką możliwość. Zyskałyby na tym Lasy Państwowe, główny dostawca drewna, ale ostatecznie zwyciężył rozsądny pogląd, że najlepsze drewno powinno służyć wytwarzaniu większej „wartości dodanej” – zwłaszcza przemysłowi meblarskiemu.

W końcu i samo współspalanie popadło w niełaskę resortu gospodarki. W trakcie prac nad ustawą o OZE zaproponowano zmniejszenie pomocy dla tej technologii, aby ograniczyć koszty systemu pomocy. A ponieważ koncerny energetyczne i dostawcy biomasy zaczęli głośno bronić przyznanym im praw, ministerstwo zaproponowało rozróżnienie współspalania na proste i dedykowane. Oficjalnie ma to promować instalacje bezpieczne, bo biomasa lubi wybuchać, co swego czasu doprowadziło do tragicznego wypadku w Dolnej Odrze.

Ale energetycy wskazują, że definicja współspalania dedykowanego nie ma nic wspólnego z wiedzą techniczną i zmusza ich do ponoszenia zbędnych kosztów.

Piotr Górnik, dyrektor należącej do fińskiego Fortum elektrociepłowni w Częstochowie tłumaczy, że potrzebna będzie przeróbka należących do Fortum instalacji współspalania. – To będzie przeróbka zupełnie niepotrzebna, bo kocioł był projektowany, budowany i jest eksploatowany jako źródło przeznaczone do współspalania – mówi Górnik. – Będziemy w stanie dostosować kocioł do projektu ustawy, ale mogą powstać zakłócenia operacyjne.

Górnik dodaje, że z powodu pomysłów ustawodawcy kocioł straci na swoich właściwościach i nie będzie tak elastyczny.

– Definicja nie poprawia bezpieczeństwa, wpływa na pogorszenie warunków technicznych i powoduje niepotrzebne zamieszanie. Urzędnicy ograniczają w ten sposób efektywność urządzenia – podsumowuje Górnik.

W definicji nie mieści się także należąca do GDF Suez instalacja współspalania w Połańcu. Firma tłumaczyła wprawdzie w liście do Janusza Piechocińskiego, że instalacja, która kosztowała 300 mln zł jest bezpieczna i wyposażona w unikalne instalacje tłumienia wybuchów, ale resort pozostał nieugięty.

Państwowy Tauron pisze nawet o „wielomilionowych nakładach“ na dostosowanie instalacji do wymyślonej przez urzędników definicji.

Inwestorzy mają biomasy po dziurki w nosie

Jeżeli produkcja prądu ze współspalania będzie nieopłacalna, to firmy będą demontować instalacje. – Zresztą nawet jeśli tego nie zrobią, to po kilku latach nieużywania instalacje nie będą nadawały się do użytku – mówi menedżer jednej z firm.

Dla producentów biomasy oznaczałoby to katastrofę. Według szacunków sektor ten zatrudnia ok. 70 tys. ludzi. W zeszłym roku przeżył załamanie – elektrownie wypowiadały plantatorom umowy, bo z powodu spadku ceny zielonych certyfikatów spalanie i współspalanie biomasy przestało się opłacać.

Tymczasem resort gospodarki chciałby nie tylko ograniczyć wsparcie dla współspalania. Wolałby, żeby ze wsparcia korzystały jedynie małe elektrownie na biomasę – do 50 MW. Tylko one będą mogły uczestniczyć w aukcjach dla producentów OZE ubiegających się o wsparcie. To dlatego właśnie nieopłacalny będzie Zielony Blok w Połańcu.

Skąd ten pomysł? Zdaniem Ministerstwa Gospodarki ma to zapobiec transportowaniu biomasy na setki kilometrów i jej importowi, co nie służy ani gospodarce, ani zmniejszeniu emisji dwutlenku węgla.

Wszystko byłoby w porządku, gdyby za tym argumentem stała rzetelna analiza. Niestety resort nie pokusił się nawet o ocenę jaki odsetek zużycia biomasy w kraju stanowi import, nie mówiąc już o jakiejś koncepcji rozwoju sektora. Zamiast tego czytamy radośnie wypisywane zdania o tym, że na pewno zwiększy się zapotrzebowanie na biomasę i wzrośnie zatrudnienie w tym sektorze. Nie wiadomo jak to jest możliwe skoro przy ograniczonym wsparciu istniejące elektrownie ograniczą produkcję?

A nowe elektrownie i elektrociepłownie na biomasę nie muszą powstać, bo firmy wobec tak niepewnych przepisów nie zamierzają ich budować. Ich podejrzliwość potęguje fakt, że rząd nie specjalnie przejmuje się zasadą, iż nie mienia się zasad w trakcie gry i proponuje przepisy pogarszające sytuację tych, którzy już zainwestowali.

Resort gospodarki już raz pod koniec 2012 r. wydał rozporządzenie, które miało zachęcić do przerabiania starych elektrociepłowni i ciepłowni węglowych do przechodzenia na biomasę. Minął rok i wiadomo, że nie skusiła się ani jedna firma.

Unia też chce ograniczać import

Na temat racjonalnego wykorzystania biomasy dyskutuje się nie tylko w Polsce. Komisja Europejska przygotowała projekt dyrektywy w sprawie kryteriów zrównoważonego rozwoju dla biomasy. Niestety, resort gospodarki w ogóle się do niej nie odniósł, chociaż brukselski model ograniczania importu biomasy proponowało także Ministerstwo Środowiska.

– Dzisiaj system wsparcia nie rozróżnia skąd wieziona jest biomasa spalana w polskich elektrowniach – przekonywał przed rokiem ówczesny minister środowiska Marcin Korolec. – Z punktu widzenia ekonomicznego i środowiskowego absurdem jest, że wspieramy zielonymi certyfikatami także biomasę przywożoną zza Atlantyku – uzasadniał.

Z kolei ograniczenie podobne do propozycji Ministerstwa Gospodarki wprowadzili Brytyjczycy, ale tam jest to 400 MW, a nie 50.

Na razie w Urzędzie Regulacji Energetyki powstaje Krajowy System Uwierzytelniania Biomasy, dzięki któremu firmy energetyczne będą miały pewność skąd pochodzi wyprodukowana przez nie biomasa.

Według Polskiej Akademii Nauk mamy ok. 1 mln ha nieużytków na których można by uprawiać rośliny przeznaczone na biomasę. Niestety, prędzej wyrosną tam drzewa, z których powstanie papier przeznaczony na kolejne wersje projektu ustawy o odnawialnych źródłach energii.

Dla redakcji Euranet o skutkach przyjęcia celu 40 proc. redukcji emisji dwutlenku węgla przez Unię Europejską mówi Rafał Zasuń.